
Polskie przedsiębiorstwa rosły przez ostatnie dwie dekady na europejskim rynku. Obecnie nasz biznes potrzebuje dalszej ekspansji zagranicznej. Przyczyny są dwie – podkreślił w rozmowie z WNP Michał Kapa, menedżer ds. Ukrainy i współpracy międzynarodowej w Departamencie Relacji Korporacyjnych w Polskim Funduszu Rozwoju
- Polski biznes rozrósł się przez ostatnie dwie dekady członkostwa naszego kraju w Unii Europejskiej. Obecnie jednolity rynek UE jest już za mały dla wielu firm posiadających globalne aspiracje.
- Niemcy czy Francja zmagają się z dużymi turbulencjami gospodarczymi, które negatywnie wpływają na działania inwestorów zagranicznych, w tym firm znad Wisły.
- – Polsce brakuje odpowiedniego lobbingu, który dbałby o interesy naszego biznesu w Brukseli – uważa Michał Kapa, menedżer ds. Ukrainy i współpracy międzynarodowej w Departamencie Relacji Korporacyjnych w Polskim Funduszu Rozwoju (PFR).
- Niniejszy tekst jest częścią składową raportu o ekspansji zagranicznej polskiego biznesu i roli dyplomacji gospodarczej, który niedługo zostanie opublikowany na łamach WNP i WNP Economic Trends.
Czy polski biznes potrzebuje zwiększać swoją ekspansję na rynki pozaeuropejskie, jeśli mamy nadal chłonny rynek europejski?
– Powoli wyczerpuje nam się potencjał do dużego wzrostu na rynku europejskim, na którym nasze przedsiębiorstwa bardzo się rozwinęły przez ostatnie lata.
W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych nasz kraj miał ujemny bilans handlowy z rynkami europejskimi. Ostatnia dekada przyniosła w tej kwestii radykalne zmiany. Przeszliśmy po ścieżce rozwoju podobnej do tzw. azjatyckich tygrysów, których wzrost napędzany jest przez eksport. Podobną drogę już dekady temu przeszły kraje tzw. starej Unii.
Większość ekspansji zagranicznej polskich firm odbywa się na rynkach europejskich
Tylko tutaj pojawia się pewna łyżka dziegciu polegająca na tym, że nasza ekspansja jest prowadzona w zasadzie w większości na jednolitym rynku europejskim, na którym nasze możliwości dalszego rozwoju powoli się wyczerpują.
Oczywiście Polska bardzo dobrze wykorzystała możliwości zaistnienia na rynkach Europy Zachodniej, gdzie cały świat chce eksportować. Tylko że na obecnym etapie obserwujemy zwalnianie niemieckiej gospodarki oraz ogromne trudności Unii Europejskiej w rywalizacji technologicznej z USA i Chinami. Biorąc pod uwagę te negatywne czynniki, uważam, że polski biznes powinien wychodzić na rynki pozaeuropejskie.
Czy wśród rządzących w Polsce jest pomysł, jak to zrobić?
– Już kilkanaście lat temu w ministerstwach finansów czy gospodarki pojawiały się inicjatywy zmierzające do promowania udziału polskiego biznesu w przetargach organizacji międzynarodowych, m.in. ONZ-u czy Banku Światowego. Udział polskiego biznesu, skoncentrowanego na rynku unijnym, był w nich zawsze bardzo skromny. Z kolei przedsiębiorstwa z państw takich jak Meksyk czy Dania szeroko korzystają z tych możliwości..
Polskie firmy nie mają jednak dużego rozeznania, jak brać udział w procedurach przetargowych. Jest to strata dla naszego biznesu, ponieważ zdobycie kontraktu w ramach tych przetargów daje niepowtarzalną możliwość firmom na zaistnienie na rynkach rozwijających się, na których jest wiele barier wejścia, których pokonanie na własną rękę jest kosztowne i zajmuje dużo czasu.
To, co staramy się robić obecnie w ramach Grupy PFR, to udostępnianie polskim firmom instrumentarium wsparcia zbliżonego do niemieckiego czy francuskiego, które ułatwiają wchodzenie na rynki wymagające, czyli takie, gdzie trzeba zmagać się np. niestabilnym prawodawstwem, barierami językowymi czy kulturowymi oraz niestabilnością płatniczą kontrahentów.
Dobrym przykładem jest rynek ukraiński, który jest nam bliski geograficznie, ma ogromne potrzeby do zaspokojenia, a także perspektywę dołączenia do jednolitego rynku. Równocześnie jednak kraj ten zmaga się z korupcją, ma mimo wszystko niejasny dla polskich firm reżim przetargowy, a jego firmy mają problemy z płynnością, nie zapominając o trwającym konflikcie.
W Polsce trudno jest skoordynować instytucje zajmujące się ekspansją zagraniczną
Polską odpowiedzią na to są narzędzia gwarancyjne KUKE, wsparcie PAIH w penetracji rynku, oferta kapitałowa PFR czy narzędzia finansowe, które wspierają ekspansję zagraniczną. Naszym problemem, z którym się zmagamy w Polsce od dawna, jest koordynacja międzyinstytucjonalna, także na poziomie rządowym.
We włoskim systemie, np. centrum koordynacyjnym, jest MSZ i do działań tego ministerstwa dopasowują się inne podmioty zarządzające zagraniczną ekspansją zagraniczną.
Wydaje się, że w szczególności na tych rynkach odległych, gdzie istnieje odmienne prawodawstwo, potrzebna jest duża aktywność dyplomacji.
– Tak, to placówka dyplomatyczna jest tym miejscem, które jest punktem odniesienia dla podmiotów i instytucji lokalnych, jak i przedsiębiorstw zainteresowanych międzynarodową ekspansją. Daje rękojmię wiarygodności zarówno naszym firmom promowanym na obcym rynku, jak i rekomendację do współpracy ze sprawdzonymi partnerami dla naszych firm.
Nasza dyplomacja prowadzi również aktywne działania z zakresu wsparcia dla biznesu, np. pod koniec maja ambasada polska w Tokio organizowała razem ze stowarzyszeniami biznesu spotkanie polskich i japońskich firm. Debatowano o różnych formach współpracy, również na kierunku ukraińskim.
Kwestią do rozstrzygnięcia dla polskich instytucji jest rozwinięcie koordynacji na poziomie państwowym i podążanie za z góry określoną strategią. W ramach działalności Grupy PFR podejmujemy działania zmierzające z jednej strony do uzyskania głębszej synergii pomiędzy działaniami spółek Grupy, a z drugiej do wspólnego angażowania polskiego biznesu do międzynarodowej ekspansji. Jedną ze ścieżek ku temu jest powołanie grupy roboczej ds. współpracy międzynarodowej, nad którą pieczę objęło BGK.
Jaka jest rola w prowadzeniu ekspansji zagranicznej organizacji zrzeszających biznes, jak izby gospodarcze czy handlowe?
– To jest niebagatelna rola i ma ona dwa wymiary. Pierwszy to reprezentacja interesów firm członkowskich i zabieganie o korzystny kształt prawa i wsparcie ze strony instytucji publicznych. Najdobitniej widać znaczenie tego wymiaru na przykładzie unijnym, polskie organizacje gospodarcze są obecne w Brukseli, jednak nasza reprezentacja tam jest zbyt skromna.
Mamy na miejscu Konfederację Lewiatan, Związek Pracodawców Polskich czy Związek Banków Polskich, ale ich znaczenie w porównaniu z organizacjami z Włoch, Francji czy Hiszpanii jest niewielkie, głównie z uwagi na ich wielkość i liczbę firm członkowskich. Polskim grzechem pierworodnym w tej sprawie jest fragmentaryzacja organizacji biznesowych, a także niska świadomość znaczenia jakościowego lobbingu na poziomie unijnym.
Polski biznes potrzebuje odpowiedniego lobbingu w Brukseli
Nasi konkurenci są po prostu efektywniejsi we wpływaniu na treść unijnych legislacji, tak jak w przypadku niesławnej zmiany regulacji dotyczącej rynku łososia wędzonego. Francuska wrzutka do projektu zrewidowanej regulacji w tej kwestii zlikwidowała przewagę konkurencyjną polskich firm wynikającą z bardzo konkretnej metody obróbki łososia (tzw. stiffeningu).
Nawet solidarne głosowanie wszystkich polskich posłów w Parlamencie Europejskim nie było w stanie wpłynąć na zmiany, które najłatwiej było zahamować na etapie konsultacji organizacji biznesu z Komisją. Powinna to być dla nas ważna nauczka.
Podobnie sprawa ma się w obszarze działań międzynarodowych. Wielkość i sprawność danej organizacji branżowej wpływa na jej potencjał w promowaniu międzynarodowych projektów polskich firm czy łatwiejszego docierania do dużych projektów i sprawdzonych partnerów. Większy może, w tym wypadku, po prostu więcej (i efektywniej).
Dodaj komentarz