
Żywność dla potrzebujących wykradzioną z polskich magazynów humanitarnych można kupić także w sklepach na Słowacji — alarmują czytelnicy Onetu. To ich reakcja na tekst, w którym opisaliśmy, że żywność, która powinna być rozdana np. osobom w kryzysie bezdomności, sprzedawała jedna z hurtowni spożywczych w Nowym Targu na Podhalu.
„Artykuł nie jest przeznaczony do sprzedaży” — żywność z taką adnotacją na opakowaniu sprzedawała jedna z hurtowni spożywczych w Nowym Targu na Podhalu. Jak ustalił Onet, to m.in. ser, mleko czy makaron, które zostały sfinansowane przez Unię Europejską jako pomoc dla najbiedniejszych. Produkty wyciekły lub zostały wykradzione z magazynów pomocowych prowadzonych przez Kościół Starokatolicki w Polsce.
Oburzający proceder opisaliśmy w piątek 25 kwietnia w tekście „Skandal na Podhalu. Hurtownia sprzedawała żywność, którą za darmo powinni dostawać potrzebujący„. Na nasz materiał niemal natychmiast zareagowała policja i służby odpowiedzialne za kontrolę rynku spożywczego. Wszystkie one odwiedziły nowotarską hurtownię Mb Trade przy ul. Składowej już w poniedziałek 28 kwietnia. W tym dniu towarów z logiem Kościoła Starokatolickiego w Polsce i adnotacją „nieprzeznaczone do sprzedaży” w hurtowni już jednak nie było.
— Śledztwo w tej sprawie prowadzi nowotarska policja — mówi w rozmowie z Onetem prokurator Jacek Tętniowski. — Komenda poinformowała nas o tym, ale nie przekazała jeszcze żadnych dokumentów ze śledztwa. My to oczywiście będziemy później nadzorować, ale na razie nie potrafię więc powiedzieć, na jakim etapie jest postępowanie — dodaje.
Wiadomo jednak na pewno, że nowotarscy policjanci zabezpieczyli zdjęcia, jakie zrobiliśmy w hurtowni. Fakt, że żywność z darów była tam sprzedawana przez wiele miesięcy potwierdził kierownik Mb Trade Kazimierz Nykaza. Ten przed kilkoma dniami zgodził się na wypowiedź dla dziennikarzy „Kroniki” TVP Kraków. Wyznał wówczas, że żywność z darów kupił w październiku zeszłego roku za kwotę 10 tys. zł. Twierdzi, że zrobił to, bo „chciał pomóc” mieszkańcom Dolnego Śląska, którzy ucierpieli na skutek zeszłorocznej powodzi. Mężczyzna przekonuje, że w październiku zeszłego roku przyjechał do niego samochód wypakowany taką żywnością wraz z ludźmi, którzy przedstawili się jako wolontariusze fundacji pomocowych. Mieli oni tłumaczyć, że próbują zamienić na pieniądze posiadaną przez siebie żywność. Argumentowali, że powodzianie żywności nie potrzebują, za to pieniądze będą im bardzo przydatne do odbudowy domów.
— To była moja głupota i naiwność. Uwierzyłem tym ludziom. Nie mam żadnego dokumentu od nich potwierdzającego ten zakup i to też jest kolejny mój błąd — mówił dziennikarzom „Kroniki” Kazimierz Nykaza.
Polska fasolka z Caritasu była sprzedawana na Słowacji?
Jeśli słowa mężczyzny o szajce oszustów podających się za działaczy humanitarnych są prawdziwe, to może się okazać, że wykradzioną z magazynów żywność sprzedali oni nie tylko do hurtowni w Nowym Targu, ale też sklepów na Słowacji.
Tak twierdzi jeden z naszych czytelników, który już po publikacji pierwszego tekstu o wykradzionej żywności, która powinna trafić do potrzebujących, przysłał nam zdjęcia słoików z gotowymi daniami (m.in. fasolką po bretońsku), którą znalazł w małym sklepie w południowo-wschodniej Słowacji.
Żywność przeznaczona dla ubogich staje się przedmiotem handlu, na którym zarabiają ludzie, którzy nie posiadają cech człowieczeństwa. Załączyłem zdjęcia produktu, który jeszcze kilka dni temu znajdował się w sklepach na Słowacji. Nie potrafię zrozumieć jak to możliwe
— napisał do nas pan Jacek.
Na zdjęciach, które od niego dostaliśmy, faktycznie są gotowe dania, na których również widnieje adnotacja, że „nie są przeznaczone do sprzedaży” i zostały wyprodukowane dzięki dotacji z Unii Europejskiej i polskiego rządu. Tym razem za ich dystrybucję nie odpowiada jednak Kościół Starokatolicki w RP tylko Caritas Polska.
Według relacji naszego czytelnika, wykradzioną z polskich magazynów pomocowych żywność widział on we wsi Vrbnica (około 80 km w linii prostej od polsko-słowackiego przejścia granicznego w Barwinku). By sprawdzić, czy takie produkty dalej można tam kupić, 2 maja Onet był w Vrbnicy i kilku okolicznych wsiach. W żadnym z tamtejszych sklepów nie znaleźliśmy już takich produktów.
W kilku lokalnych potravinach (tak Słowacy nazywają sklepy spożywcze) sprzedawczynie faktycznie potwierdziły, że miały na stanie podobne produkty. Twierdziły, że zostały one zakupione na stan sklepów około października-listopada zeszłego roku po bardzo korzystnych cenach. Sprzedawać mieli je Polacy objeżdżający okolice ciężarówkami. Nasi Słowaccy rozmówcy przez barierę językową nie potrafili dobrze przeczytać etykiet i nie zdawali sobie sprawy, co kupują. Przyznają jednak, że trochę dziwił ich fakt, że produkty, które nabyli, nie miały kodów kreskowych.
Dodaj komentarz