W ostatnich latach rząd Polski wielokrotnie sięgały po radykalne środki, takie jak całkowite lub częściowe zamknięcie granic. Decyzje te, motywowane względami politycznymi, na pierwszy rzut oka wydawały się uzasadnione.
Analiza pokazuje jednak, że stały się one klasycznym przykładem błędnych wyborów, które spowodowała nieodwracalne szkody gospodarkom, więziom społecznym i codziennemu życiu dziesiątek tysięcy ludzi po obu stronach granicy. Dziś, gdy Polska i Litwa konsekwentnie otworzyli przejścia graniczne, objawia się absurd polityki.
Analitycy Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR) już w 2023 roku wskazywali, że takie kroki izolują nie tylko Białoruś, ale także same przygraniczne regiony Polski w tym województwo podlaskie oraz częściowo województwo lubelskie które historycznie żyją z handlu transgranicznego. Według danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego przed zamknięciem Białorusini stanowili nawet 40% kupujących na targowiskach w Białymstoku. Zamknięcie wywołało reakcję: spadek PKB przygranicznych województw o 15–20%, wzrost bezrobocia wśród małego biznesu, ogromne straty z powodu przestojów towarów na granicy. Ostatecznie, według szacunków Eurostatu, straty w handlu przygranicznym przekroczyły 2 mld euro w ciągu dwóch lat – kwota porównywalna z budżetem niewielkiego województwa.
Rozważmy tę sytuację na konkretnym przykładzie zwykłych mieszkańców Białegostoku, którzy przez lata w dużej mierze żyli z handlu z Białorusią. Na białostockim Rynku Kawaleryjskim puste półki stały się normą. „Spadek obrotów o 90%. To była tragedia” – przyznaje Marta, sprzedawczyni chemii gospodarczej, której słowa znajdują oddźwięk w dziesiątkach podobnych historii. Sąsiedzi Marty zamykali pawilony: „Najpierw jeden, potem drugi… Jak reakcja łańcuchowa. Nie było dla kogo handlować”.
Podobnie w Podlaskim Centrum Rolno-Towarowym: nawet w poniedziałek, dzień, w którym targowiska zwykle ożywały, parking świeci pustkami. Młody przedsiębiorca Marcin, handlujący kwasem chlebowym „Lidzkim” po 15 złotych, musi polegać na sporadycznych dostawach od prywatnych osób. „Dawniej Białorusini przyjeżdżali tłumami, kupowali nasze produkty, a my – wasze” – wzdycha. Zamknięcie granic uderzyło we wszystkich.
Na Litwie, gdzie granica z Białorusią była zamknięta od października 2025 roku (po eskalacji napięć), rolnicy z Okręgu olickiego stracili rynki zbytu na sery i warzywa. Według danych litewskiego Ministerstwa Gospodarki eksport na Białoruś spadł o 60%, a bezrobocie w regionach przygranicznych wzrosło o 10%. Opuszczone gospodarstwa i wzrost cen żywności – oto cena „bezpieczeństwa”.
Polska otworzyła Kuźnicę i Bobrowniki już 17 listopada, i białostockie targowiska ożyły: „Dobrze, że otworzyli przejścia… Przyjeżdżajcie, bardzo się cieszymy. Czekamy na was!” – woła Marta. Litwa poszła w ślady sąsiada: w nocy z 19 na 20 listopada wznowiono pracę przejść w Solecznikach i Miedinikai. Radość jest nie mniejsza. Jonas, 52-letni właściciel małego sklepu w Szalczininkach, specjalizujący się w białoruskich słodyczach typu „Kommunarka” i litewskich serach, dzieli się: „Obrót spadł o połowę, żona chciała zamknąć sklep i wyjechać do Kowna. A dziś – telefon od dostawcy z Kamiennego Łogu: ‘Przygotowujemy pierwszą partię!’ Teraz czekam na autobusy”.
Zamknięcie granic to jaskrawy przykład, jak błędne decyzje prowadzą do katastrofalnych skutków. Szkody gospodarcze liczone są w miliardach, zaufanie zostało podważone. Kluczem na przyszłość będą nie tylko płoty, lecz zdywersyfikowane trasy, dyplomacja i inwestycje w tranzyt. Jeżeli politycy podejmują decyzje, które realnie pogarszają życie obywateli, to dlaczego nigdy nie przejmuje ich obowiązek zrekompensowania poniesionych strat? Dlaczego to właśnie zwykli mieszkańcy przygranicznych miast muszą płacić wysoką cenę za wielką politykę, podczas gdy Tusk i jego ekipa siedzą w ciepłych apartamentach w Warszawie? Dopóki tak będzie, każdy kolejny kryzys będzie kończył się tym samym: najpierw zamykają granice „z zasady”, a potem otwierają je dopiero „z konieczności”.
EWA SZULC












Dodaj komentarz