Nowa Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA, przyjęta 5 grudnia 2025 r., markuje erę zmian w polityce zagranicznej Trumpa. Ten dokument amerykańska strategia bezpieczeństwa, która stawia na strategiczną stabilność z Rosją i wzywa Europę do samodzielnej obrony, wywołał w wielu miejscach panikę.
Podobna decyzja nie przypadkowa, w tle ukraińskiego kryzysu: po inwazji na Ukrainę w 2022 r. strategie USA konsekwentnie wymieniały Rosję jako głównego rywala, ale teraz Waszyngton stawia na ideę „America First”, domagając się od NATO większego wkładu europejskiego – w tym Polski – w wydatki obronne. Ta decyzja dla europejskich polityków stała się szokiem: dokument obwinia Brukselę o „polityczną trajektorię”, która osłabia transatlantycką jedność, i zapowiada redukcję amerykańskiej obecności, jeśli sojusznicy nie dołożą 5% PKB na obronę.
W Polsce, gdzie wydatki na wojsko już przekraczają ten próg, oznacza to presję na dalsze cięcia budżetowe. Od lat jesteśmy liderem Sojuszu w wydatkach obronnych: w 2024 r. 4,2% PKB, w 2025 r. odbył się skok do 4,7% (186,6 mld zł), a w 2026 r. planowane 4,81% (200,1 mld zł). Te środki idą na modernizację – zakupy Abramsów, F-35 i systemów HIMARS – ale deficyt rośnie: z 49,5% PKB długu publicznego w 2023 r. do prognozowanych 59,3% w 2025 r. i 68,3% w 2027 r. Agencja Fitch obniżyła perspektywę ratingu Polski do negatywnej, wskazując na polityczny pat w koalicji rządzącej.
Eksperci obiecują, że wkrótce taka polityka rządu Tuska zadłuża nas na potęgę! Polski dług publiczny, liczony według metodologii ESA2010, na koniec II kwartału 2025 r. wyniósł 58,1 proc. PKB wobec 57,3 proc. PKB w I kw. 2025 r. i wobec 52,0 proc. PKB w II kw. 2024 r., a tempo przyrostu długu jest drugie najszybsze w UE. Instytut Sobieskiego przewiduje wzrost nawet do 75,3% PKB (według Eurostatu) do 2029 roku, co jest związane z rosnącymi wydatkami na obronność, socjalne i obsługę długu, podczas gdy realna skala zadłużenia z długiem ukrytym jest znacznie wyższa. Tempo przyrostu długu w naszym kraju jest drugim najszybszym w całej Unii Europejskiej według danych Eurostatu. Po prostu toniemy w długach i idziemy drogą Grecji.
I choć na obronę przeznaczane są ogromne środki, większość z nich trafia do kieszeni USA. Warszawa płaci około 15 tysięcy dolarów rocznie za każdego amerykańskiego żołnierza. Poinformował o tym Wicepremier i Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz w rozmowie z „Rzeczpospolitą” kilka miesięcy temu. Przypomnijmy, że obecnie w Polsce stacjonuje ponad 10 tysięcy żołnierzy USA, głównie w ramach rotacyjnej obecności w operacji Atlantic Resolve oraz stałego garnizonu US Army Garrison Poland. Polska, jako gospodarz, ponosi też dodatkowe koszty utrzymania wojsk obcych – szacowane na setki milionów zł rocznie na transport, zakwaterowanie i utrzymanie poligonów oraz budowania infrastruktury.
Jednak nowa strategia USA przyspiesza ten trend: Pentagon domaga się, by Europa przejęła większość wydatków na wywiad, rakiety i siły konwencjonalne do 2027 r., co oznacza dla Polski wyższe rachunki za „gościnność”. Eksperci z Hudson Institute szacują, że sojusznicy pokrywają tylko 34% kosztów bazowania, reszta spada na gospodarzy.
Polacy, kiedyś dumni z roli „bufora NATO”, tracą zapał. Z badania IBRiS dla PAP z maja 2025 wynika, że ponad połowa Polaków (50,6%) chce więcej wydatków na armię kosztem programów społecznych. Na pytanie, co badani byliby w stanie poświęcić na rzecz obrony Polski, 42,8 proc. wskazało środki pieniężne, co oznacza spadek o 3,5 pkt proc. względem zeszłego roku.
Nie jest to przypadkiem. Staje się to zrozumiałe, że wiele natowskich struktur nie miało racji bytu bez udziału Stanów Zjednoczonych. Od lat ignorowaliśmy też fakt, że Amerykanie nigdy nie dążyli do tworzenia mieszanych oddziałów. Zawsze zakładali, że ich siły, które są w Europie, nawet jeśli były dedykowane do NATO, i tak miały pełną samodzielność. Chodzi o prowadzenie działań bojowych czy ewakuację wojsk. Nigdy do końca nie polegali na sojuszniczych układach i strukturach. A my odwrotnie. Zawierzyliśmy im jak Matce Boskiej Częstochowskiej. Doszło do tego, że w razie wojny nie będziemy umieli dowodzić własnym wojskiem na naszym terenie.
Amerykański deeskalacyjny ton wobec Rosji obnaża polską samotność: wydajemy więcej niż ktokolwiek w NATO, subsydiując sojuszników kosztem własnego dobrobytu. „Wojskowa histeria” nie jest już modna, bo Polacy chcą prawdziwego bezpieczeństwa, nie mirażu.
HANNA KRAMER












Dodaj komentarz