
Jeśli zjednoczenie Koalicji Obywatelskiej będzie tylko zjednoczeniem Tuska z Tuskiem – za dwa lata władza straci władzę. Jeśli Kaczyński przeoczy, że Nawrocki szykuje prawicowy „pakt senacki”, przestanie być liderem we własnym obozie. Przed nami dwie jesienne rewolucje lub dwie jesienne totalne klapy.
Co tam, panie, w polityce? Stary duopol wciąż nie chce zrealizować marzeń lewicowych badaczy i trzyma się mocno. A już za niespełna dwa tygodnie tworzące go formacje – Koalicja Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość – rozpoczną nieoficjalną kampanię przed wyborami parlamentarnymi w 2027 roku.
Donald Tusk szykuje kongres zjednoczeniowy, a Jarosław Kaczyński konwencję programową. Obaj muszą się liczyć z tym, że za dwa lata to Konfederacja będzie rozdawać karty, i obaj nie mogą mieć żadnej pewności, że będą rządzić. W swoich partiach i w całym kraju.
Tusk to za mało
Tusk może stracić władzę w kraju, jeśli jego plan na konsolidację KO okaże się zaledwie rekonstrukcją jego własnej samotności czy – inaczej mówiąc – jeszcze większym zjednoczeniem samego siebie z samym sobą.
Jako skuteczny w 2023 roku solista, który większość mocnych nazwisk Platformy Obywatelskiej usunął w cień i zastąpił ich politykami wiernymi, ale biernymi – choć niekoniecznie miernymi – musi mieć świadomość, że jeśli kolejny raz postawi na politykę jednoosobową, to tym razem przegra.
Jeśli jeszcze raz wymyśli zasłonę dymną (jak to było w przypadku parytetów), by pozbyć się nielubianych osób – nie będzie w stanie zmierzyć się skutecznie z prawicową falą. Jeśli nie poszerzy grona znających się na polityce mocnych liderów, a będzie trzymał przy sobie jedynie niesamodzielnych potakiwaczy – antyzachodni populiści nie będą mieli trudnego zadania.
Czasy, gdy osobisty talent i czar premiera wystarczył do sięgania poza twardy elektorat, minęły. Wszystkie badania pokazują nie tylko mierne zaufanie do rządu i samego Tuska, ale przede wszystkim przewidują, że koalicja PiS i Konfederacji zdobędzie większość. Widać to nawet w tych sondażach, w których KO wygrywa. To naturalny efekt zużywania się władzy, jednak wspieranie wyłącznie Radosława Sikorskiego jako ewentualnego następcy może nie wystarczyć. Tusk musi poszerzyć pierwszy szereg.
Kto na ławie oskarżonych?
Niewykorzystanie potencjałów Rafała Trzaskowskiego i uciszonych przez premiera rezydentów europejskiego „cmentarzyska politycznych słoni” oraz polskiego Senatu, którzy kiedyś współtworzyli sukcesy PO, może doprowadzić zjednoczoną formację władzy pod nowym szyldem i pod nową nazwą do pozycji silnej partii, ale opozycyjnej. Jej członków zwycięska prawica posadzi na ławie oskarżonych szybciej, niż Marcin Romanowski zbierał się do ucieczki na Węgry.
O ile Tusk, jeśli myśli o przedłużeniu rządów, musi zbudować silną formację rozproszonych, decyzyjnych i samodzielnych liderów politycznych wewnątrz KO, o tyle Kaczyńskiemu rośnie potężny konkurent. Prezes PiS może oczywiście wierzyć w to, że jeśli po raz kolejny będzie straszyć Niemcami, imigrantami i Unią Europejską, to sięgnie po 40 proc. poparcia. Albo że wystarczy obiecać kolejne dary lub przejąć lewicowe hasła o mieszkalnictwie czy ochronie zdrowia, by samodzielnie rządzić.
Te złudzenia doskonale rozpoznaje nowy prawicowy lider, czyli Karol Nawrocki, który chce być akuszerem współpracy z Konfederacją wbrew aktualnej wojence PiS i Sławomira Mentzena oraz Krzysztofa Bosaka. Im bardziej Kaczyński atakuje Konfederację, tym bardziej prezydent organizuje warunki do budowy prawicowego „paktu senackiego”, który ma szansę na większość. Jeśli mu się to uda, Kaczyński w naturalny sposób straci na prawicy czar wyjątkowości i sprawczości. To Nawrocki, a nie Kaczyński, stanie się ojcem ewentualnej nowej prawicowej koalicji dającej władzę.
Połykacze języków
Polska polityka jest nie tylko grą pozorów i areną coraz bardziej infantylnych pomysłów z obszaru komunikacji społecznej, ale także coraz częściej testem kręgosłupów. O ile PiS i Konfederacja dysponują nie tylko fałszywym, ale silnym przeświadczeniem o posiadaniu racji moralnej, a także zestawem prawicowych dogmatów, które jednoczą elektorat, o tyle tak zwany obóz demokratyczny od jakiegoś czasu buduje swój światopogląd w oparciu o ostatni sondaż.
Gdy na fali jest na przykład umiłowanie zakazów, gorąco wspiera zakazy. Gdy trzeba porzucić liberalną agendę, żeby nie drażnić mediów, natychmiast rezygnuje z własnych postulatów. Gdy trzeba walczyć o zasadnicze sprawy ideowe, ale można narazić się „komentariatowi”, w trymiga połyka własny język. Itd. Itp.
I to jest kolejny problem Tuska, który musi się liczyć z tym, że któregoś dnia wyborców tego typu kunktatorstwo zniechęci. A wtedy żadne zjednoczenie nie pomoże.
Źródło:interia.pl
Dodaj komentarz