
Szefowa resortu funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz powinna bać się o swoje stanowisko – wynika z informacji Onetu. To pokłosie burzy wokół dotacji przyznanych z Krajowego Planu Odbudowy w branży hotelarsko-gastronomicznej. Szef rządu w trakcie dzisiejszej konferencji prasowej zasugerował, że rozważa dymisje w związku z tą historią.
Burza wokół dotacji dla branży hotelowo-gastronomicznej wybuchła rządowi jak przypadkowo odbezpieczony granat. Uderzenie jest mocne, bo odblokowanie KPO było jedną z pierwszych obietnic koalicji 15 października, gdy ta przejmowała władzę. I była to obietnica zrealizowana.
Komisja Europejska uwolniła środki dla Polski, mimo iż nasze ustawodawstwo w zakresie wymiaru sprawiedliwości nie zmieniło się nawet o jotę. Bruksela wzięła za dobrą monetę obietnicę, pomijając fakt, że nad Wisłą skończą się praktyki zmierzające do ograniczenia niezawisłości sędziów.
To, co w piątek wydawało się tylko nieporadną wrzutką PR, w weekend urosło do rozmiarów kryzysu. Mapa beneficjentów brażny HoReCa z rządowej strony KPO — z projektami od jachtów, przez sauny i meble, aż po wirtualne strzelnice — znikła z oficjalnej strony internetowej ministerstwa na długie godziny, ale w sieci żyła już własnym życiem. To wystarczyło, by wywołać wrażenie, że państwo finansuje „luksusową dywersyfikację”.
„Tusk ma ją teraz na widelcu”
W poniedziałek Donald Tusk podbił polityczną stawkę tej historii. Zapowiedział, że po wtorkowej, szczegółowej informacji minister funduszy „podejmie decyzje, jeśli trzeba — także personalne”. Jednocześnie studził emocje, mówiąc, że nie ma sygnałów o kradzieży czy korupcji, a problem dotyczy raczej „beztroskiego wydawania pieniędzy”.
Tyle że w kampanii rząd obiecywał nie tylko odblokowanie KPO, ale też żelazną kontrolę wydatków. Teraz rachunek wystawiany jest właśnie za kontrolę. I mało kto już pamięta, że to działania PiS w zakresie praworządności blokowały uruchomienie tych pieniędzy.
— Pani minister [Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz] odpowiada za te działania. Jutro na rządzie pewnie długi, długi czas będzie tłumaczyła każdy z elementów tych procedur. Będzie mówiła też o tym, co zrobiła jako nadzorująca ten resort. Po tej informacji będę miał materiał wystarczający, żeby podjąć decyzje, także personalne. Nie zamierzam nikogo straszyć na konferencji prasowej, ale jeśli uznam, że ktoś zawiódł także na poziomie politycznym, to poniesie tego konsekwencje — oznajmił premier Donald Tusk w poniedziałek podczas konferencji prasowej w Bydgoszczy.
— Tusk ma ją teraz na widelcu. Jeżeli nie wyrzuci jej teraz, to lepszej okazji nie będzie — słyszymy w rządzie.
Resort kierowany przez Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz się broni. Wersja ministerstwa jest następująca: za wdrażanie odpowiada Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości i wybrani w konkursach operatorzy regionalni. To oni mieli pilnować, by granty szły zgodnie z regulaminem i celem inwestycji — „odporność na kryzysy” i dywersyfikacja działalności małych i średnich przedsiębiorstw po covidzie.
Faktycznie, cała oś HoReCa była od początku projektowana jako szybka ulga dla najmocniej poturbowanych branż. Tylko że opinia publiczna widzi dziś przede wszystkim listy zakupów, nie ich uzasadnienia.
Gaszenie pożaru
Problemem minister Pełczyńskiej-Nałęcz jest to, że była szefowa PARP Katarzyna Duber-Stachurska, odwołana jeszcze pod koniec lipca, publicznie napisała, że Agencja to tylko wykonawca: „Ministerstwo zatwierdzało wszystko”, od regulaminów po szczegóły umów. Dodała, że kontrolę zlecono tym samym ludziom, którzy program prowadzili od półtora roku.
Przekaz był prosty: odpowiedzialność jest polityczna, nie urzędnicza. Ministerstwo odpowiada: to PARP i operatorzy mieli egzekwować zasady.
Twarde liczby pokazują skalę: w ramach HoReCa podpisano 3005 umów na łącznie ok. 1,2 mld zł; wypłaty sięgnęły dotąd ok. 110 mln zł. Po wybuchu afery PARP zapowiedziała intensywne kontrole u beneficjentów i operatorów — z możliwością szybkich zwrotów środków, jeśli wydatki nie spełniają celu programu. Swoje czynności sprawdzające uruchomiła też prokuratura regionalna. Te ruchy nie wyciszyły jednak politycznego huku.
Kontekst jest dla rządu zabójczo niewygodny. KPO było sztandarem nowej władzy i sukcesem na wejściu. Teraz opozycja ma amunicję, by opowiadać historię „rozpasania i kumoterstwa”, a internet niesie memy o „innowacyjnych jachtach”.
Rząd powtarza: „To był program po PiS-ie, celem było przetrwanie firm. Problem w tym, że to nie tłumaczy, kto i jak odcedzał projekty „na granicy absurdu” od sensownych inwestycji.
Z informacji, które zbieramy w KPRM i koalicji, wynika, że wtorkowa narada na posiedzeniu rządu ma mieć dwa wątki. Po pierwsze porządkowy: audyt ex post na wybranej próbie, jednorodny standard „testu kryzysowego” i jasna ścieżka korekt finansowych (wstrzymanie refundacji, rozwiązanie umów, twarde wytyczne dla operatorów).
Po drugie personalny: odpowiedzialność, poczynając od PARP, przez operatorów, po nadzór w ministerstwie. Na tym tle rośnie ryzyko dymisji. Z informacji Onetu wynika, że zagrożona jest sama minister Pełczyńska-Nałęcz.
Warto pamiętać, że relacje Donalda Tuska i szefowej MRiFR już wcześniej nie należały do najłatwiejszych. W koalicji wraca jak echo niedawne spięcie wokół wicepremiera dla Polski 2050. Minister publicznie sugerowała, że teka wicepremiera jest na twardo przeznaczona dla jej środowiska od listopada. Donald Tusk tego nigdy nie potwierdził.
Co dalej? Scenariusz minimalny to reset programu: wstrzymanie wypłat tam, gdzie projekty budzą wątpliwości i szybkie korekty zasad wspierania odporności na kryzys tak, by nie finansować dóbr luksusowych, nawet jeśli formalnie mieszczą się w opisanym wcześniej katalogu.
Scenariusz maksymalny to dymisje: od agencji, przez gabinet polityczny ministerstwa, po kierownictwo resortu. Donald Tusk dał sygnał, że decyzje zapadną w ciągu kilkudziesięciu godzin. W obu wariantach rząd zapłaci jednak polityczną cenę. Bo memy o „innowacyjnym jachcie z KPO” nie znikną, nawet jeśli pieniądze wrócą do kasy państwa
Dodaj komentarz