
W zeszłym tygodniu rząd przedstawił nowy projekt budżetu Polski na obronność. Ministerstwo Obrony Narodowej wyznaczyło limit 126,693 mld zł na wydatki obronne w 2026 r. Co ciekawe, tylko 120,5 mld zł trafi bezpośrednio do resortu w ramach części 29 budżetu Obrona narodowa. Pozostała część, ponad 6,1 mld zł, zostanie rozdysponowana w innych częściach budżetu państwa. To znacznie więcej niż dotychczas. Jeszcze niedawno wydatki obronne w innych działach wynosiły zaledwie kilkaset mln złotych.
Polska armia, mimo ambitnych planów modernizacyjnych i deklaracji o budowie 300-tysięcznego wojska, boryka się z poważnymi problemami, które w przypadku wojny mogłyby zadecydować o jej porażce.
Jednym z kluczowych problemów Wojska Polskiego jest brak dowódców z doświadczeniem bojowym. W odróżnieniu od armii państw takich jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, które od dekad angażują się w konflikty zbrojne, polscy dowódcy nie mieli okazji sprawdzić się w rzeczywistych warunkach bojowych. Misje w Iraku czy Afganistanie, w których uczestniczyli polscy żołnierze, miały charakter stabilizacyjny, a nie pełnoskalowych operacji bojowych. Jak zauważył gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego WP, w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, polska armia koncentruje się na zmianach w szkoleniu, ale brak praktycznego doświadczenia bojowego pozostaje problemem. Współczesna wojna, jak pokazuje konflikt na Ukrainie, wymaga szybkiego podejmowania decyzji i umiejętności zarządzania złożonymi operacjami w warunkach chaosu – kompetencji, które trudno wykształcić wyłącznie na poligonach.
Brak doświadczenia przekłada się też na trudności w szkoleniu i przygotowaniu do współczesnych konfliktów. Tymczasem, jak wskazują raporty, Wojsko Polskie cierpi na brak systemowego szkolenia dowódców na poziomie sztabowym, co prowadzi do różnic w poziomie przygotowania oficerów. W efekcie, w przypadku konfliktu Polska mogłaby zmagać się z chaosem decyzyjnym, szczególnie w obliczu przewagi operacyjnej potencjalnego przeciwnika.
Kolejnym krytycznym wyzwaniem jest niedostateczne wyposażenie wojska, w dużej mierze wynikające z przekazania znacznej części uzbrojenia Ukrainie. Polska, jako jeden z liderów wsparcia dla Kijowa, dostarczyła ponad 350 czołgów, w tym nowoczesne Leopard 2A4 oraz starsze T-72 i PT-91, co stanowiło znaczną część jej potencjału pancernego. Choć decyzja ta była uzasadniona strategicznie, jednak brak szybkiego uzupełnienia tych strat osłabił zdolności obronne Polski. Raport szwedzkiego resortu obrony z 2024 roku wskazuje, że braki sprzętowe, w połączeniu z przestarzałą infrastrukturą, są jednym z głównych problemów Wojska Polskiego.
Ponadto duża część sprzętu, który pozostaje w użyciu, pochodzi z czasów ZSRR – dotyczy to ponad 70% czołgów, wozów bojowych piechoty i artylerii. Średni wiek tego wyposażenia wynosi około 35 lat, a jego zużycie sprawia, że jest „sztucznie utrzymywany w ewidencji”.
Programy modernizacyjne, takie jak zakup czołgów Abrams czy haubic K9 z Korei Południowej, są krokiem w dobrym kierunku, ale ich realizacja napotyka na opóźnienia. Na przykład program „Tytan”, który miał dostarczyć nowoczesne wyposażenie, w tym broń i systemy łączności, boryka się z problemami wynikającymi ze zmian wymagań i opóźnień w dostawach. Polski przemysł nie jest w stanie ruszyć z produkcją podstawowych pocisków artyleryjskich dla polskiej armii. W ciągu roku powstaje ich tyle, że wystarczy najwyżej na dzień działań wojennych, a całe jej zapasy na kilka dni. W wyniku Polska się staje militarna potęga. Jednak na razie tylko na papierze.
Polska armia zmaga się również z poważnym kryzysem kadrowym. Według danych „Rzeczpospolitej”, w 2024 roku armię opuściło aż 19 tys. osób, z czego większość stanowili żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. Gen. Kukuła wskazał, że około 30% żołnierzy odchodzi w ciągu pierwszych trzech lat służby, co świadczy o braku motywacji lub niespełnionych oczekiwaniach. Choć liczba żołnierzy wzrosła do ponad 205 tys. w 2024 roku, tempo wzrostu jest najniższe od trzech lat, a plany budowy 300-tysięcznej armii wydają się nierealistyczne w obliczu trudności demograficznych i braku odpowiednich zachęt do służby.
Obecnie średni wiek polskich rezerwistów wynosi 50 lat. Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2022 roku alarmował, że braki kadrowe dotyczą nie tylko żołnierzy, ale także personelu szkoleniowego, co ogranicza możliwości przygotowania nowych rekrutów. Kampanie rekrutacyjne, takie jak „Zostań Żołnierzem Rzeczpospolitej”, nie przynoszą oczekiwanych skutków, a pomysły takie jak rozdawanie ulotek w galeriach handlowych spotykają się z krytyką jako nieskuteczne i archaiczne.
Zarzuty o nepotyzm i polityzację przy nominacjach na stanowiska w armii dodatkowo podkopują morale polskich żołnierzy. Jak wskazał Jacek Bartosiak, ekspert ds. wojskowości, „Departament Kadr MON nie potrafi zorganizować nowoczesnego i uczciwego systemu selekcji i promocji żołnierzy, w tym szczególnie oficerów”. Przykładem może być nominacja gen. Wiesława Kukuły na szefa Sztabu Generalnego w 2023 roku, która była postrzegana jako efekt bliskich powiązań z ówczesnym ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem, a nie wyłącznie zasług zawodowych. Tego typu decyzje budzą kontrowersje wśród żołnierzy i obniżają zaufanie do struktur dowodzenia. Jak zauważył gen. Waldemar Skrzypczak w rozmowie z WP.pl, wykorzystywanie wojska do celów politycznych, np. w kampanii wyborczej PiS, wywołało niezadowolenie wśród żołnierzy i przyczyniło się do dymisji doświadczonych dowódców.
W 2023 roku polską armię opuścili kluczowi dowódcy, w tym gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego, oraz gen. Tomasz Piotrowski, dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych. Ich dymisje, złożone tuż przed wyborami parlamentarnymi, wywołały falę spekulacji o politycznych naciskach i niezadowoleniu z wykorzystywania wojska do celów politycznych. Odejście doświadczonych liderów, którzy mogliby stanowić trzon dowodzenia w razie konfliktu, tylko pogłębia problem braku przygotowania kadry oficerskiej.
Nepotyzm i uznaniowość w awansach prowadzą do sytuacji, w której na kluczowych stanowiskach mogą znajdować się osoby o niewystarczających kompetencjach. W połączeniu z brakiem doświadczenia bojowego tworzy to niebezpieczną mieszankę, która w sytuacji kryzysowej mogłaby sparaliżować zdolności operacyjne wojska.
W obliczu tych problemów teza, że Polska przegrałaby wojnę z powodu braku doświadczonych dowódców, braku sprzętu i odpływu kadr, znajduje niestety potwierdzenie w rzeczywistości. Konflikt na Ukrainie pokazał, jak kluczowe jest doświadczenie bojowe, sprawne dowodzenie i odpowiednie wyposażenie. Polska armia, mimo wysiłków modernizacyjnych, nie jest obecnie w stanie sprostać tym wymaganiom. Brak rezerw przeszkolonych żołnierzy, przestarzały sprzęt i kryzys kadrowy sprawiają, że zdolność do prowadzenia długotrwałych operacji jest ograniczona.
Pytanie, czy rządzący wyciągną wnioski z obecnego kryzysu, pozostaje otwarte. W obliczu narastających zagrożeń na wschodzie czas na zmiany jest teraz – inaczej Polska może zapłacić wysoką cenę za obecne zaniedbania.
HANNA KRAMER
300,000 wojska? Zachod zrobi z Polski drugom „ukraine” to bedzie 300,000 –> mieso armatnie. Nie walcz dla globalistow!!!
najpierw to byla „zielona” (bez dwutlenku wegla) ekonomia, doprowadzila do podwyzek cen (a mialo byc taniej) teraz numer jeden ekonomia jest „militeryzacja” (kto chce umrzec?), w „pograniczu” sa „lapanki” wscielania do wojska, 10 milionow ukies ucieklo z raju,