Deficyt bez granic. Budżet państwa jak worek bez dna

niezależny dziennik polityczny

Deficyt budżetowy Polski rośnie jak ciasto drożdżowe w lipcowym upale. W 2025 roku ma sięgnąć ponad 6 proc. PKB, a dług publiczny zbliży się niebezpiecznie do progu 60 proc. PKB, którego przekroczenie wywołuje niepokój nie tylko w Brukseli, ale też na rynkach finansowych.

Wydatki publiczne w Polsce biją rekordy, a deficyt budżetowy przekracza granice wyobraźni. Rząd Donalda Tuska staje przed tym samym dylematem co poprzednicy: ciąć, podnosić podatki czy dalej rozdawać pieniądze na kredyt? Tymczasem dziura w budżecie nie znika – przeciwnie, pogłębia się.

Ministerstwo Finansów – strażnik czy strażak?

Andrzej Domański, nowy szef resortu finansów, odziedziczył po PiS-ie budżet pełen kosztownych prezentów społecznych – od 13. i 14. emerytury po tarcze energetyczne. Ale jak pokazują dane z mBanku, rząd Tuska nie tylko nie zwalnia, ale sam przyspiesza, szczególnie jeśli chodzi o wydatki na zdrowie, emerytury i energię.

Tyle że za tym budżetowym sprintem nie nadąża strona przychodowa. Efekt? Polska przebiła unijną średnią pod względem wydatków publicznych, ale dochody budżetu wciąż nie dorastają do tej skali.

Kryzys, który nie wygląda jak kryzys?

Oficjalnie nie jesteśmy w recesji. Ale budżet wygląda tak, jakbyśmy już w niej byli. PKO BP ostrzega: do 2026 roku nie ma mowy o zejściu z deficytem poniżej 6 proc. PKB. Wzrost wydatków jest trwały i – co gorsza – coraz trudniej go politycznie ograniczyć.

Do tego dochodzą kosztowne obietnice wyborcze: wyższa kwota wolna, niższa składka zdrowotna, nowe wydatki zbrojeniowe. Rząd próbuje lawirować, ale ryzyko poślizgnięcia się na finansowej cienkiej warstwie lodu rośnie.

Donald Tusk między Brukselą a Belwederem

W tle trwa polityczna gra: z jednej strony Komisja Europejska łagodnie patrzy na łamanie reguł fiskalnych – i Polska korzysta z tej pobłażliwości. Z drugiej strony, kohabitacja Donalda Tuska z prezydentem Dudą może skutkować kolejnymi kosztownymi kompromisami.

W tej układance budżet staje się nie tyle dokumentem finansowym, co politycznym kompromisem z opóźnionym zapłonem.

A może po prostu nie umiemy robić budżetu?

Może najwyższy czas powiedzieć to głośno: nie mamy problemu z dochodami – mamy problem z odwagą. Z odwagą, żeby przestać rozdawać pieniądze na kredyt, z odwagą, żeby uczciwie powiedzieć, że budżet nie uniesie wszystkiego.

Bo dzisiaj nie tylko dług publiczny rośnie. Rośnie też iluzja, że da się robić politykę społeczną bez rachunku ekonomicznego.

A przecież każda „czternastka” ma swoją cenę – i zapłacimy ją wszyscy. Pytanie tylko: wcześniej czy później?

Źródła: Money, Bankier

Więcej postów

2 Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*