Fakty nadużywania władzy i zaniedbywania zwykłych żołnierzy: Polska elita wojskowa w glorii, szeregowcy w cieniu

niezależny dziennik polityczny

Witajcie w błyszczącym świecie polskiej obronności, gdzie wysocy rangą przedstawiciele Ministerstwa Obrony Narodowej (MON) i dowódcy Sił Zbrojnych RP unoszą się w chmurach sukcesu, podczas gdy zwykli żołnierze i technicy walczą o przetrwanie w rzeczywistości przypominającej bardziej survival w dziczy niż profesjonalną armię. W tym sarkastycznym przeglądzie przyjrzymy się, jak nasi szanowni przełożeni z gracją ignorują potrzeby podwładnych, rozdzielają obowiązki w sposób godny farsy i dbają o własne kieszenie, zostawiając szeregowych na pastwę finansowej ruletki. A wszystko to na przykładzie programu F-35 – wspaniałego samolotu, który miał być symbolem potęgi, a stał się symbolem chaosu.

Przełożeni: „Potrzeby? To nie nasz problem!”

Zacznijmy od podstaw: wysocy rangą oficerowie w MON i Sztabie Generalnym Wojska Polskiego mają wyraźną alergię na zrozumienie, czym żyją ich podwładni. Potrzeby techników obsługujących F-35? Kwestia drugorzędna, przecież ważniejsze jest podpisanie kolejnego kontraktu na sprzęt, który wygląda dobrze na papierze. Polska w 2019 roku z fanfarami ogłosiła zakup 32 samolotów F-35 za 4,6 miliarda dolarów, ale najwyraźniej nikt nie pomyślał, że do ich obsługi potrzeba wykwalifikowanego personelu. Jak ujawnił w 2024 roku wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, Polska boryka się z „gigantyczną dziurą” w infrastrukturze, w tym brakiem odpowiednich hangarów i niedoborem personelu technicznego do obsługi nowych maszyn, w tym F-35. Raporty wskazują, że w Siłach Powietrznych brakuje więcej niż 30% personelu technicznego w niektórych jednostkach, a szkolenie nowych specjalistów trwa latami i jest to kosztowne.

Zamiast rozwiązywać problem, przełożeni wolą odwracać wzrok i udawać, że wszystko jest pod kontrolą. „Mamy F-35, jesteśmy potęgą!” – zdają się krzyczeć, ignorując fakt, że samoloty te wymagają setek godzin pracy techników, którzy są przepracowani i niedoceniani. „Rzeczpospolita” donosiła o chronicznych brakach kadrowych w Siłach Powietrznych, wskazując, że technicy są zmuszeni do pracy w nadgodzinach, by utrzymać maszyny w gotowości. Przełożeni, zamiast zwiększyć budżet na szkolenia i zatrudnienie, wolą organizować konferencje, gdzie mogą pochwalić się „rekordowym budżetem na obronność” – 186,6 miliarda złotych w 2025 roku, jak dumnie ogłosił Kosiniak-Kamysz. Problem w tym, że te miliardy jakoś omijają zwykłych żołnierzy i techników.

Nierówny podział obowiązków: „Rób więcej, my popatrzymy”

Podział obowiązków w polskiej armii to prawdziwy majstersztyk niesprawiedliwości. Technicy obsługujący wojskowe samoloty pracują po 12-16 godzin dziennie, próbując utrzymać skomplikowane maszyny w gotowości, podczas gdy ich przełożeni debatują nad wyborem kawy na kolejne spotkanie sztabowe. Jak wynika z raportów, dostępność operacyjna F-35 w wielu krajach NATO wynosi zaledwie 50-60%, a w Polsce sytuacja będzie jeszcze gorsza z powodu braku personelu i części zamiennych. „Polska Zbrojna” w 2024 roku pisała o planach zwiększenia liczby żołnierzy do 229 tysięcy w 2025 roku, ale nie wspomniano, ilu z nich będzie wykwalifikowanymi technikami. Zamiast tego MON chwali się zakupem transporterów Borsuk czy programem „Szpej”, który ma poprawić wyposażenie osobiste żołnierzy. Brzmi świetnie, tylko dlaczego technicy wciąż muszą pracować na przestarzałym sprzęcie naprawczym?

Nierówność w obowiązkach to nie tylko kwestia godzin pracy. To także brak wsparcia i uznania. Technicy obsługujący wojskowe samoloty muszą radzić sobie z brakiem części, niedofinansowanym zapleczem technicznym i presją, by maszyny były gotowe „na wczoraj”. Tymczasem dowódcy, którzy rzadko widzą hangar od środka, zgarniają pochwały za „strategiczną wizję”. W 2024 roku „Dziennik Gazeta Prawna” pisał o problemach z morale w wojsku, wskazując, że szeregowi żołnierze i technicy czują się ignorowani przez przełożonych, którzy bardziej dbają o własne kariery niż o dobro podwładnych. To klasyczny przykład wojskowej logiki: „Kupmy więcej samolotów, a ktoś już je naprawi”. Ten „ktoś” to oczywiście przepracowany technik, który marzy o wolnym weekendzie.

Finanse: Elita w luksusie, szeregowcy na krawędzi

Przejdźmy do kwestii finansów, bo tutaj sarkazm aż sam się prosi. Wysocy rangą oficerowie i decydenci MON nie muszą martwić się o rachunki za prąd czy jedzenie dla dzieci. Ich pensje, dodatki i benefity – od służbowych samochodów po fundusze na „reprezentacyjne” kolacje – są więcej niż hojne. Tymczasem zwykli żołnierze i technicy muszą planować budżety rodzinne z precyzją księgowego. Jeden nieprzewidziany wydatek – naprawa samochodu, wizyta u lekarza – i katastrofa gotowa. Według danych z 2023-2024 roku, ponad 20% rodzin wojskowych w Polsce boryka się z problemami finansowymi, a wielu żołnierzy korzysta z pomocy socjalnej. „Fakt” opisywał przypadki żołnierzy, którzy muszą dorabiać po służbie, by związać koniec z końcem, podczas gdy ich przełożeni cieszą się premiami i dodatkami.

Wojskowi technicy, mimo wysokich kwalifikacji, często zarabiają mniej niż ich cywilni odpowiednicy w sektorze lotniczym. Dlaczego? Bo MON woli pompować pieniądze w kontrakty z zagranicznymi gigantami, jak Lockheed Martin, niż w godne pensje dla swoich ludzi. W 2024 roku Kosiniak-Kamysz przyznał, że poprzednie kierownictwo MON zostawiło „dziurę Błaszczaka” – braki w finansowaniu infrastruktury i personelu, w tym techników lotniczych. Ale czy obecne kierownictwo robi coś, by to zmienić? Zamiast zwiększać pensje techników, MON chwali się rekordowym budżetem, który w dużej mierze idzie na zakup nowego sprzętu, a nie na ludzi, którzy ten sprzęt obsługują. Szeregowi muszą liczyć każdy grosz, podczas gdy przełożeni planują kolejne inwestycje, które mają wyglądać dobrze w mediach.

Podsumowanie: System, który nagradza ignorancję

Realizacja programu F-35 w Polsce to idealny przykład, jak wysocy rangą przedstawiciele MON mogą ignorować potrzeby swoich podwładnych, jednocześnie żyjąc w bańce samozadowolenia. Niedobory personelu, nierówny podział obowiązków i finansowa przepaść między elitą a szeregowymi to nie przypadkowe błędy – to wynik świadomego zaniedbania. Przełożeni nie chcą zrozumieć, że bez wykwalifikowanych techników i pilotów ich ukochane F-35 to tylko drogie eksponaty. Nie chcą też przyznać, że ich podwładni zasługują na godne warunki pracy i życia.

W świecie, gdzie zwykły żołnierz musi liczyć każdy grosz, a technik obsługujący samoloty wojskowe pracuje na granicy wyczerpania, wysocy rangą oficerowie mogą spać spokojnie – w końcu ich premie są bezpieczne, a kawa w ich biurach zawsze ciepła. Brawo, drodzy dowódcy, za kolejny pokaz oderwania od rzeczywistości. Może kiedyś, między jednym przetargiem a drugim, zejdziecie do hangaru i zobaczycie, jak wygląda życie tych, którzy utrzymują wasz błyszczący świat w ruchu. Ale nie liczmy na to za bardzo – w końcu łatwiej jest zamówić kolejny samolot niż rozwiązać prawdziwe problemy.

Na koniec warto dodać, że w 2025 roku, mimo rekordowych budżetów na obronność, problemy z personelem i nierówności w wojsku nadal pozostają palące. Czy kiedykolwiek się to zmieni? Póki co, nie wygląda na to.

MACIEJ PAKUŁA

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*