
Niepewność na rynku USA
Mimo że obecnie przewaga amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego nad resztą świata jest olbrzymia, to jednak na horyzoncie polityczno-gospodarczym widać dla tego sektora ciemniejsze chmury.
Jak podaje amerykański Departament Stanu, w 2024 r. wartość eksportu amerykańskiego uzbrojenia wyniosła 318,7 mld dol. i było to o prawie 30 proc. więcej niż rok wcześniej. Amerykański rynek, czyli zakupy głównie Pentagonu, to prawie drugie tyle. Jeśli chodzi o zamówienia wewnętrzne, to zapewne ich wartość jeszcze wzrośnie, ponieważ prezydent Donald Trump już zapowiedział rekordowy budżet na obronność na kolejny rok.
Problem w tym, że nad budżetem Pentagonu krąży widmo oszczędności i obecnie nie do końca jest jasne, kto na nich skorzysta, a kto straci. Analitycy finansowi w USA już zwrócili uwagę na to, że w gorszej sytuacji może być największy koncern zbrojeniowy świata Lockheed Martin, który właśnie przegrał z Boeingiem wyścig o wytwarzanie samolotu szóstej generacji. To ta maszyna ma w przyszłości zastąpić samoloty F-35. Gorsze perspektywy znajdują odbicie także w kursie giełdowym giganta, który od wyborów prezydenckich w USA stracił ok. 15 proc.
Oprócz niepewności co do tego, które programy będą miały ścięte budżety, dochodzą także obawy, że nadchodzące zwolnienia w Pentagonie mogą poważnie wpłynąć na procesy zakupowe amerykańskiej administracji.
Pytania wokół eksportu uzbrojenia z USA
Na pewno trudniejsze dla amerykańskiej zbrojeniówki stanie się pozyskiwanie zamówień eksportowych, szczególnie w Europie. Po pierwsze, krótkotrwałe wstrzymanie pomocy wojskowej Ukrainie i wątpliwości prezydenta Donalda Trumpa odnośnie do NATO spowodowały wśród sojuszników daleko idące obawy, na ile wiarygodne może być wsparcie Amerykanów w czasie kryzysu. W tle jest także dyskusja o tym, jak duży wpływ ma rząd USA na uzbrojenie, które sprzedaje innym krajom, i czy są w tym sprzęcie „mityczne guziki”, którymi można go zdalnie wyłączyć. Jak już wyjaśnialiśmy na łamach „Rzeczpospolitej”, producent ma duży wpływ pośredni m.in. poprzez dostarczanie aktualizacji czy części zamiennych, co oznacza, że może doprowadzić do znacznego ograniczenia zdolności kupowanego sprzętu. – Kiedy rządy zagraniczne kupują broń ze Stanów Zjednoczonych lub innych krajów zachodnich, rządy tych krajów sprzedających mają głos w kwestii tego, jak ta broń jest używana. A obecnie europejscy nabywcy muszą brać pod uwagę ryzyko, że Waszyngton zablokuje użycie broni wyprodukowanej w USA przeciwko Rosji – napisała wprost na łamach Foreign Policy Elizabeth Brau. Tą niepewność podsyca m.in. zachowanie Elona Muska, który mówił wprost o możliwości wyłączenia terminali Starlink.
Po drugie, w reakcji na działania administracji Donalda Trumpa w Unii Europejskiej zupełnie zmieniło się nastawienie do zamówień obronnych. Z jednej strony faktycznie europejskie państwa NATO zaczęły więcej wydawać na obronność, z drugiej wzrosła presja na to, by zamówienia kierować nie do Amerykanów, lecz do europejskiego przemysłu obronnego. To widać m.in. w projekcie rozporządzenia dotyczącego Funduszu SAFE, w ramach którego państwa UE będą mogły pożyczyć do 150 mld euro na zakupy uzbrojenia. W dokumencie zapisano jednak, że mają to być głównie zakupy w Europie i to takiego sprzętu, o którego rozwoju decydują europejskie koncerny – chodzi o tzw. design authority.
Już teraz widać, że europejska zbrojeniówka stara się zwiększyć własne moce produkcyjne. Doskonałym przykładem jest choćby niemiecki Rheinmetall, który w ostatnich kilkunastu miesiącach ogłosił m.in. budowę zakładów amunicyjnych na Litwie i w Niemczech, a w ciągu ostatnich kilku tygodni przejęcie m.in. spółki Hagedorn, która produkuje nitrocelulozę niezbędną do wytwarzania prochu. W perspektywie kilku lat może to oznaczać, że znaczna część zamówień uzbrojenia europejskich sojuszników będzie realizowana w Europie. Poza tym do Francji, która już teraz jest drugim po USA największym eksporterem uzbrojenia na świecie, mogą dołączyć także Niemcy, którzy w umowie koalicyjnej nowego rządu zapowiedzieli, że eksport ich uzbrojenia będzie prostszy.
To, że dla europejskiej zbrojeniówki idą dobre czasy, widać także po kursach spółek na giełdach, gdzie przez ostatnie sześć miesięcy doszło do dużych wzrostów – np. wspominany Rheinmetall zyskał ponad 200 proc., włoskie Leonardo ponad 100 proc., a brytyjskie BAE Systems ponad 30 proc.
Cena wojny celnej
Wreszcie kolejnym czynnikiem, który już teraz wpływa negatywnie na amerykański sektor defence & aerospace, jest wojna celna Donalda Trumpa. Tak więc np. Kanada, która wcześniej zamówiła aż 88 produkowanych przez koncern Lockheed Martin samolotów F-35 i do tej pory zapłaciła już za 16 takich statków powietrznych, zapowiedziała, że ten kontrakt podda „rewizji”. To efekt nieprzyjaznej polityki, którą zaczął prowadzić Waszyngton.
Z kolei na rynku cywilnym ta wojna już teraz dotknęła Boeinga – chińskie linie lotnicze zaczęły wstrzymywać odbiór wcześniej zamówionych i już wyprodukowanych samolotów właśnie z powody zwiększonych ceł, które USA i China wzajemnie na siebie nakładają. Dla będącego w kryzysie giganta z Seattle to fatalna wiadomość, a jednocześnie może to być… szansa dla europejskiego Airbusa.
Czy te procesy oznaczają, że nagle amerykańska zbrojeniówka przestanie się liczyć na świecie? Zdecydowanie nie – ta hegemonia na pewno potrwa jeszcze długo. Ale realnym wydaje się, że za kilka lat udział gigantów zbrojeniowych z USA w światowym torcie zbrojeniowym będzie nieco mniejszy niż dziś. Za to ten europejskiej konkurencji powinien rosnąć.
Dodaj komentarz