
W miarę zbliżania się terminu wyznaczonego przez prezydenta Donalda Trumpa na zawarcie umowy handlowej z Chinami, czołowy sektor rolniczy Stanów Zjednoczonych staje się ofiarą wojny celnej, którą Trump sam rozpętał. Pekin bowiem nie dał się zastraszyć amerykańskiemu przywódcy i w odpowiedzi na zadawane ciosy sam wyprowadził taki, który może się teraz skończyć ruiną amerykańskich rolników. Chińskie uderzenie zadane w szczycie żniw to jednak coś więcej niż tylko wojna handlowa — ma zaboleć samego Trumpa i namieszać w nadchodzących wielkimi krokami wyborach uzupełniających w USA. Już są oznaki, że ta strategia działa.
— Chińczycy nie potrzebowali Dnia Wyzwolenia ani ceł na fentanyl, aby sięgnąć po ten scenariusz
— został już dobrze wypróbowany podczas pierwszej kadencji Trumpa i przyniósł świetne efekty
— zauważa Marc Busch, były doradca amerykańskiego Departamentu, a obecnie profesor międzynarodowej dyplomacji biznesowej na Uniwersytecie Georgetown.
Trump rozpoczął swoją wojnę handlową na początku tego roku, wyrażając przekonanie, że zależność Chin od amerykańskiego rynku zmusi Pekin do zaakceptowania warunków handlowych korzystnych dla amerykańskich przedsiębiorstw i konsumentów. Sześć miesięcy po wprowadzeniu przez prezydenta „taryf wyzwolenia” i kilka tygodni przed upływem terminu wyznaczonego przez Biały Dom na zawarcie porozumienia handlowego między obydwoma krajami, amerykańscy producenci soi dowiadują się, że Chiny — od dawna główny rynek zbytu dla ich produktów — już ich nie potrzebują.
Według Amerykańskiego Stowarzyszenia Producentów Soi (American Soybean Association) Chiny nie kupiły żadnej amerykańskiej soi od maja. Pekin zwrócił się ku dostawcom z Brazylii i Argentyny — składając ogromne zamówienia z Ameryki Łacińskiej i pozostawiając amerykańskich rolników w niepewności i panice.
Źródło: onet.pl
Dodaj komentarz