
Bezpieczeństwo narodowe ponad wszystko? Premier mówi otwarcie
„Nad asystencją też te prace trwają, ale muszę wam powiedzieć też słowo prawdy (…) My 5%[PKB] wydajemy na obronę. 1% PKB u nas na zbrojenia to jest ponad 40 miliardów złotych. (…) 2 procent to jest 80 miliardów złotych, których w tej chwili nie mam na innego typu projekty.”– tak 26 lipca premier Donald Tusk skomentował pytania obywateli o przyszłość ustawy o asystentach osobistych dla osób z niepełnosprawnościami. Jego słowa wywołały prawdziwą burzę – nie tylko wśród opiekunów i rodzin osób z niepełnosprawnościami, ale i w całym społeczeństwie.
Rząd tłumaczy się geopolityką: według premiera, Rosja może być gotowa do konfrontacji już w 2027 roku. Jeszcze niedawno Rosja do wojny z NATO miała być gotowa w 2029 roku. Przy tym nikt nie uzasadnia dlaczego Rosja miałby napaść na tak wielki blok militarny jak NATO i ryzykować wojna jądrową. Przyjmujemy te tezy wojskowych NATO na czystą wiarę. W związku z tym Polska musi być przygotowana. A przygotowanie to pieniądze. Duże pieniądze. W 2025 roku budżet obronny ma wynieść blisko 187 miliardów złotych. To oznacza, że co piąta złotówka z budżetu centralnego idzie na obronę narodową poziom niespotykany w czasach pokoju w krajach Unii Europejskiej.
Społeczne koszty zbrojeń: kto płaci najwyższą cenę?
Z pozoru niewidoczne, konsekwencje decyzji o dozbrojeniu państwa zaczynają odbijać się na codziennym życiu obywateli. W planie budżetu wyraźnie widać ostrożność wobec wydatków socjalnych. Waloryzacja emerytur została ograniczona do ustawowego minimum, a przyszłość dodatkowych 13. i 14. emerytur stoi pod znakiem zapytania.
Dostrzeżona został jednak sprawa ustawy o asystentach osobistych, obietnicy koalicji rządzącej, która miała realnie pomóc 600 tysiącom osób z niepełnosprawnościami. Gdy premier mówi, że „na to teraz nie ma pieniędzy”, pojawiają się głosy, że państwo poświęca najsłabszych tych, którzy nie mają siły strajkować, protestować ani blokować dróg.
„Himarsy” zamiast ludzi – brutalna arytmetyka budżetowa
Z wypowiedzi polityków wynika jasno: priorytetem są zbrojenia. Minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz deklaruje, że Polska nie tylko nie ograniczy wydatków na wojsko, ale wręcz będzie je zwiększać. Modernizacja armii ma być kontynuowana niezależnie od trudności budżetowych.
Wydatki Polski na obronność (proc. PKB) / Dziennik Gazeta Prawna – wydanie cyfrowe
To jednak oznacza realne ograniczenia dla innych sektorów. Rząd co prawda nie ogłosił jeszcze cięć w inwestycjach cywilnych, ale ekonomiści ostrzegają, że każda złotówka wydana na czołg, to złotówka mniej na szpital, szkołę czy drogę. A przy rosnącym zadłużeniu państwa i presji inflacyjnej, pole manewru staje się coraz węższe.
Dług, który odziedziczą nasze dzieci
Wydatki zbrojeniowe są w dużej mierze finansowane z pożyczek -zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, specjalnie powołany do tego celu, już dziś zaciągnął zobowiązania na ponad 300 miliardów złotych(zródło: 300gospodarka.pl). Ekonomiści Credit Agricole ostrzegają, że dług publiczny przekroczy 60% PKB po 2025 roku, co może mieć poważne konsekwencje dla wiarygodności kredytowej Polski.
Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych / Dziennik Gazeta Prawna – wydanie cyfrowe
Tymczasem polskie banki nie są w stanie udźwignąć takiego finansowania, dlatego większość pieniędzy pożyczamy za granicą. Rząd zawarł już umowy z USA i Koreą Południową gdzie kupuje broń na preferencyjne kredyty, które są wygodne, ale oznaczają rosnące uzależnienie od zagranicznych wierzycieli i ryzyko kursowe. Dług w dolarach trzeba będzie spłacić, niezależnie od tego, jak silny będzie złoty za kilka lat.
Kiedy zbrojenia napędzają inflację
Chociaż główne źródła inflacji w ostatnich latach były związane z energią, pandemią i wojną w Ukrainie, wydatki wojskowe również mają charakter proinflacyjny. Bank Citi ostrzega, że zwiększony popyt wynikający z zakupów sprzętu i rozwijania przemysłu zbrojeniowego może podnosić ceny – szczególnie w sytuacji bliskiej pełnemu zatrudnieniu (źródło: biznes.pap.pl).
Już dziś ponad 1% męskiej populacji służy w wojsku, a bezrobocie jest rekordowo niskie. To oznacza, że sektor zbrojeniowy konkuruje z cywilnym o pracowników – podbijając płace i koszty. Jeśli jednocześnie ograniczane są inwestycje w edukację czy innowacje cywilne, potencjał wzrostu gospodarczego maleje, a to w dłuższej perspektywie także wpływa na inflację.
Zbrojenia a przyszłe emerytury – bomba z opóźnionym zapłonem
Zwiększające się zadłużenie oznacza coraz wyższe koszty jego obsługi – zanim rząd przeznaczy pieniądze na emerytury, będzie musiał spłacić odsetki. Już teraz dotacje do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych rosną – z 30 mld zł w 2023 r. do ponad 40 mld zł w 2024. Jeśli sytuacja się utrzyma, rząd będzie musiał albo podnieść podatki, albo ograniczyć waloryzacje i dodatkowe świadczenia.
Eksperci mówią wprost: przyszłe pokolenia zapłacą za dzisiejsze zbrojenia. Jeśli nie w formie niższych emerytur, to poprzez wyższe obciążenia podatkowe lub opóźnione reformy socjalne.
Broń z importu, zyski za granicą
Kolejny kontrowersyjny aspekt to struktura zakupów. Polska kupuje uzbrojenie głównie od zagranicznych producentów. W 2023 roku 14 mld zł trafiło do firm spoza Polski, a tylko 7 mld zł do rodzimych podmiotów. Oznacza to, że efekt stymulacyjny dla polskiej gospodarki jest ograniczony. Niestety, te pieniądze wypływają za granicę, zamiast krążyć w kraju.
Model czołgu K2. Polska utraciła kompetencje w zakresie budowy nowoczesnych czołgów, samolotów szkolnych czy śmigłowców, które w pewnym stopniu miała jeszcze w latach 90-tych. Dlatego teraz skazani jesteśmy na nabywanie sprzętu wojskowego zpółki.
Choć w planach są inwestycje w polski przemysł zbrojeniowy i transfer technologii, efekty pojawią się dopiero za kilka lat. Krótkoterminowo jednak państwo inwestuje głównie w rozwój cudzych gospodarek i to za pożyczone pieniądze.
Czy bezpieczeństwo musi kosztować tak dużo? Społeczne pytania bez odpowiedzi
Wielu obywateli zaczyna zadawać pytania: czy rzeczywiście musimy rezygnować z dobrobytu teraz, żeby przygotować się na hipotetyczne zagrożenie? Czy nie dało się połączyć modernizacji armii z inwestycjami w ochronę zdrowia, edukację czy opiekę społeczną? Czy naprawdę nie było innych priorytetów niż haubice i rakiety? Być może stąd rosnąca popularność pewnych marginalnych polskich polityków, którzy mają odwagę takie pytania zadawać lub sugerować że interesuje ich pokój z sąsiadem ze Wschodu.
Narracja „armaty zamiast masła” znów wraca do debaty publicznej. Polacy, zaniepokojeni sytuacją międzynarodową, są skłonni zaakceptować wyrzeczenia. Ale oczekują, że będą one rozłożone sprawiedliwie i że kiedy minie czas największego zagrożenia, państwo powróci do inwestowania w ludzi.
Bilans bezpieczeństwa: więcej rakiet, mniej nadziei?
Na koniec warto zadać sobie jedno pytanie: czy da się zbudować silne, odporne państwo bez inwestowania w jego obywateli? Bo choć liczba czołgów, rakiet i samolotów rośnie, to liczba asystentów osobistych dla osób z niepełnosprawnościami wciąż wynosi zero. To nie tylko problem etyczny to sygnał, że system może zacząć się chwiać.
Władze zapewniają, że zbrojenia to inwestycja, która ma nas uchronić przed jeszcze gorszym scenariuszem wojną na własnym terytorium. Ale na razie to społeczeństwo ponosi jej koszty, i to nie tylko w formie liczb w Excelu, lecz w rzeczywistym pogorszeniu jakości życia.
Dodaj komentarz