Francja żegna się z Afryką. Znikają bazy wojskowe

Zwierzchnik francuskich sił na Afrykę, generał Pascal Ianni, robił w miniony czwartek w Dakarze dobrą minę do złej gry. – Będziemy działać inaczej i nie potrzebujemy już do tego stałych baz wojskowych – oświadczył przekazując senegalskim siłom zbrojnym Camp Geille, ostatnią jednostkę wojskową Francji w kraju, gdzie francuskie barwy na mundurach było widać od przeszło dwóch wieków. 

Prawda jest jednak dla Paryża mniej przyjemna. To nie Francuzi zdecydowali o wycofaniu się z Senegalu. Wyprosił ich nowy prezydent Bassirou Diomaye Faye, który w kwietniu zeszłego roku wygrał wybory mimo wsparcia przez Francję zwolenników dotychczasowego przywódcy kraju Macky Sall.

 – Czy senegalskie wojska stacjonują we Francji? Nie! Nie mogą więc też stacjonować wojska francuskie w Senegalu, który jest krajem suwerennym – oświadczył 45-letni Faye w wywiadzie dla „Le Monde”.

Pigułka do przełknięcia jest dla Francuzów tym bardziej gorzka, że wraz z Camp Geille kończy się obecność wojskowa Paryża w całym dawnym imperium kolonialnym w Afryce Zachodniej i Środkowej. Jeszcze kilka lat temu kraj miał tu jednostki wojskowe w ośmiu państwach. Łącznie ponad 6 tys. żołnierzy. Teraz pozostanie już jednak tylko baza w Dżibuti na wschodzie kontynentu i jej 1,5 tys. wojskowych. Oficjalnie ma ona organizować w razie potrzeby punktowe operacje w całej Afryce. Faktycznie jednak Paryż oddaje kontrolę nad krajami, które przez pokolenia miały dla niego strategiczne znaczenie. 

Francja nie zdołała pokonać dżihadystów w Sahelu. Misja Barkhane zakończyła się porażką

Ten niespodziewany upadek należy tłumaczyć na kilka sposobów. Jednym z nich jest porażka Francji w walce z dżihadyzmem. Na początku 2011 r. z inicjatywy ówczesnego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego i brytyjskiego premiera Davida Camerona oba kraje przeprowadziły bombardowania Libii. Chciały w ten sposób powstrzymać pacyfikację przez Muammara Kaddafiego ruchu wolnościowego zrodzonego w ramach Arabskiej Wiosny.

Dyktator został później zamordowany, jego reżim upadł, ale kraj pogrążył się w chaosie, bo Francuzi i Brytyjczycy nie mieli pomysłu na jego stabilizację. Kontrolowane do tej pory przez Kaddafiego plemiona na południu kraju przyłączyły się do ruchów radykalnego islamu powiązanych z jednej strony z Al-Kaidą, a z drugiej z tzw. Państwem Islamskim. I zagroziły sąsiadowi Libii: Mali.

Punktem zwrotnym okazało się przejęcie przez nie legendarnego miasta Timbuktu. Następca Sarkozy’ego, François Hollande postanowił interweniować w obronie dawnego państwa kolonialnego. Operacja Serwal okazała się spektakularnym sukcesem. Zachęcony tym Hollande postanowił dwa lata później rozszerzyć ją (pod nazwą Barkhane) na sąsiednie kraje Sahelu, w tym Czad, Burkina Faso i Niger. W ten sposób powstała największa francuska operacja wojskowa na Czarnym Lądzie od zakończonej w 1962 roku wojny w Algierii. Mimo to francuskie siły okazały się zbyt szczupłe, aby zabezpieczyć tak ogromny obszar przed mającymi często poparcie lokalnej ludności dżihadystami. 

W listopadzie 2022 roku Emmanuel Macron ogłosił koniec operacji Barkhane. Dla krajów regionu to był szok. Dawny kolonizator, który wydawał się wszechpotężny, okazał się bezsilny. Pierwszy przeciw Francuzom zbuntowało się Mali, kraj, któremu 10 lat wcześniej przyszedł na odsiecz Hollande. Jeszcze kilka miesięcy przed decyzją Macrona władze w Bamako zerwały współpracę wojskową z Francuzami. Ich śladem, niczym upadające domina, w ciągu trzech lat poszły kolejne kraje: Czad, Niger, Burkina Faso, gdzie władze przejęli wojskowi, obalając demokratycznie wybrane rządy. Ale także Wybrzeże Kości Słoniowej, Gabon czy na koniec Senegal.

Francja mogła powstrzymać ludobójstwo w Rwandzie. Ale tego nie zrobiła

Jednak upadek francuskich wpływów w Afryce to jest też wynik znacznie dłuższej historii. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku generał De Gaulle był świadom, że imperium kolonialne jest nie do utrzymania. Ale twórca V Republiki był też przekonany, że Francja nie utrzyma się w wąskim gronie potęg świata bez afrykańskiego zaplecza. Szczególny akcent kładł na utrzymanie niezależnych źródeł zaopatrzenia w energię. Tak zrodził się koncept „Françafrique”: ścisłych powiązań reżimów w dawnych francuskich koloniach z Paryżem. W jego ramach francuskie wojska interweniowały tu ponad 90 razy, często w obronie integralności terytorialnej wspomnianych państw, ale także idąc na odsiecz nieraz dyktatorskim reżimom. Sześć dekad od wylansowania strategii De Gaulle’a jej bilans nie jest budujący. Zdaniem tygodnika „The Economist”, poza anglojęzyczną Ghaną nie ma w Afryce Środkowej i Zachodniej ani jednej demokracji. A kraje, które tworzą ten region, należą do najbiedniejszych na świecie. Trudno więc się dziwić, że w pewnym momencie dawna francuska metropolia przestała być popularna. 

Być może najbardziej drastycznym epizodem historii „Françafrique” okazała się rola Paryża w trakcie ludobójstwa Tutsi przez ekstremistów Hutu w Rwandzie w 1994 roku. Mowa o kraju, który nie był kolonią francuską, ale belgijską. Jego strategiczne znaczenie jako brama do bogactw sąsiedniego Konga (również dawnej kolonii Królestwa Belgów) szybko przyciągnęła jednak uwagę Francuzów, tym bardziej, że i tu mówiono językiem Woltera. Gdy więc Bruksela nie miała już sił, aby utrzymywać tu swoje wpływy, Paryż chętnie przejął pałeczkę. 

Po strąceniu 6 kwietnia samolotu, w którym leciał umiarkowany prezydent Rwandy Juvénal Habyarimana (wraz ze swoim odpowiednikiem z Burundi), to na terenie ambasady Francji w Kigali ukonstytuowała się ekipa radykalnych Hutu pod przywództwem Théodore’a Sindikubwabo. Przez kolejne 100 dni doprowadziła ona do wymordowania przynajmniej 800 tys. Tutsi (i umiarkowanych Hutu). To tempo morderstw, którego nawet III Rzesza nie osiągnęła w trakcie Holokaustu.

Powołana przez Macrona komisja historyków wykazała w raporcie z 2022 roku, że ówczesny prezydent François Mitterrand doskonale wiedział, co się dzieje w Rwandzie. Dostawał o tym raporty francuskiego wywiadu, o tym alarmowały też go organizacje pozarządowe, jak Lekarze bez Granic. Mimo to do Kigali cały czas płynęły dostawy francuskiej broni. Powód: Mitterrand uważał, że jego priorytetem musi być obrona Rwandy przed Rwandyjskim Frontem Patriotycznym emigranta Tutsi Paula Kagame, którego bazą była sąsiednia, anglojęzyczna Uganda. Francuski prezydent uważał, że chodzi tu przede wszystkim o zachowanie francuskich wpływów w Afryce przed Anglosasami. Dopiero 22 czerwca ONZ powierzył Francji misję powstrzymania walk. W ten sposób ruszyła francuska operacja „Turquoise”. Ale i ona koncentrowała się na powstrzymaniu Kagame pozwalając na kontynuację ludobójstwa. A później umożliwiła Sindikubwabo i innym zbrodniarzom Hutu na znalezienie schronienia w Kongu.

– Francja mogła powstrzymać ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku, ale nie miała ona woli, aby to uczynić – przyznał prezydent Macron w maju 2024 roku.

Przez dekady Pałac Elizejski rozwinął sieć bezpośrednich kontaktów z autorytarnymi reżimami afrykańskimi 

Przez bardzo wiele lat symbolem „Françafrique” był Jacques Foccart, jeden z najwierniejszych współpracowników Charlesa de Gaulle’a. W Pałacu Elizejskim miał on oddzielne „biuro afrykańskie”, które stało się bazą do zawiązania całej sieci powiązań z przywódcami Czarnego Lądu. Ten system działania z pominięciem rządu, parlamentu i innych instytucji demokratycznych kontynuowali następcy generała.

Znakomicie opisano to w wydanej niedawno książce „François Mitterrand. Le dernier empereur”. Jednym ze znaczących przykładów jest z pewnością Gabon. Krwawa wojna niepodległościowa w Algierii spowodowała, że Francja została na początku lat sześćdziesiątych XX wieku odcięta od dostaw ropy (i gazu) z terenów, które były jej departamentami zamorskimi. To wtedy De Gaulle skoncentrował swoją uwagę na gabońskich złożach ropy. Przez wiele lat nieistniejący już dziś państwowy koncern Elf czerpał stąd nawet 3/4 swoich zysków. W zamian za monopol, jaki tu mieli, Francuzi wspierali autorytarny reżim prezydenta Omara Bongo i również wybranego w wątpliwych okolicznościach jego syna Ali Bongo, a także przekazywali im część zysków z ropy. Pieniądze prezydentów Gabonu były tak ogromne, że w pewnym momencie doszło wręcz do dynamiki odwrotnej: to Bongo w czasie licznych podróży do Paryża decydował poprzez przekazywane nielegalnie środki, którego z francuskich polityków widziałby u władzy nad Sekwaną. 

Jednak zamieszkany przez niewiele ponad dwa miliony osób a mający powierzchnię bliską Polsce Gabon mógł z takim bogactwem przekształcić się w drugi Katar. Tak się jednak nie stało: dziś poziom rozwoju kraju jest porównywalny z Albanią. W 2023 roku kres reżimowi klanu Bongo położył zamach wojskowy, który, jak w innych krajach dawnego imperium francuskiego, miał wyraźny wrogi wobec Paryża wydźwięk. 

Rosjanom nie udaje się na razie obronić przed ofensywą dżihadystów

Jednym z najbardziej spektakularnych momentów oglądanego przez cały świat spektaklu otwarcia Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku był występ malijsko-francuskiej gwiazdy Aya Nakamura. 30-letnia piosenkarka tańcząc i śpiewając posuwała się pieszym mostem Pont des Arts mając za plecami Akademię Francuską: potężny symbol tego, jakie znaczenie ma Afryka dla utrzymania globalnego znaczenia języka francuskiego. Bo też w 2050 roku aż 85 proc. osób, które będą dzieliły z Wolterem swój język ojczysty, będzie żyło w Afryce. Czy jednak upadek wpływów Paryża w tej części świata na to pozwoli? Przykład Algierii, gdzie francuski pada ofiarą nie tylko forsownej arabizacji, ale także wprowadzenia angielskiego do szkół wyższych, pozostaje poważnym ostrzeżeniem. 

W 14 krajach subsaharyjskich rumieńców nabiera też debata nad zerwaniem jeszcze jednej więzi z Paryżem: franka CFA. Waluta jest sztywno powiązana z euro, jednak za cenę zdeponowania połowy rezerw wspomnianych państw w Banku Francji i dzielenia się z nim zyskami. Teraz od Czadu po Republikę Środkowoafrykańską rządy afrykańskie zastanawiają się, czy nie zaryzykować odzyskując kontrolę nad polityką walutową. 

Upadek francuskich wpływów w Afryce zapewne nie byłby jednak tak szybki, gdyby nie Rosja. Putin zaczął rozwijać wpływy na Czarnym Lądzie już w 2017 roku najpierw poprzez Grupę Wagnera, a potem już przez bezpośrednio podporządkowany Kremlowi Korpus Afrykański.

– Towarzyszu prezydencie Putin! Dzielimy z Rosją wspólną historię zapomnianych przez świat ludów – mówił latem 2023 roku na szczycie Afryka-Rosja w Petersburgu przywódca puczu wojskowego w Burkinie Faso 33-letni wówczas pułkownik Ibrahim Traoré. Przekonanie, że podbijająca wówczas Ukrainę Rosja jest sojusznikiem Afrykanów w walce z neokolonializmem jest sygnałem mistrzostwa rosyjskich propagandzistów.

Niger, Republika Śródkowoafrykańska, Senegal czy Mali – przejmując kontrolę nad krajami Sahelu, ale też wschodnią Libią Putin uzyskał możliwość wysłania milionów migrantów ku Europie, jak to już zrobił w 2015 r. z Syrii. To może okazać się kluczowe dla wyników prezydenckich we Francji w 2027 roku, które ma wszelkie szanse wygrać kandydat skrajnej prawicy. 

Przedtem jednak przed Rosją staje ogromne wyzwanie obrony swoich nowych protektoratów przed dżihadystami. Ci zaś podchodzą już pod stolice Mali – Bamako i Burkina Faso – Wagadugu. Wciągnięta w wojnę z Ukrainą Moskwa nie jest zaś w stanie wysłać do Afryki więcej wojsk, niż liczyła operacja Barkhane. I nie bardzo wiadomo, dlaczego mieliby się oni okazać sprawniejsi od Francuzów. 

RP.PL

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


polub nas!