Ostatni dzwonek dla zielonej transformacji. Wybory przypominają, że problemów nie da się lekceważyć

niezależny dziennik polityczny

Przyczyny wygranej Karola Nawrockiego w tegorocznych wyborach prezydenckich będą pewnie jeszcze długo analizowane, już teraz wydaje się jednak, że kandydat Prawa i Sprawiedliwości skorzystał na duchu naszej epoki. Tej samej, w której do władzy w USA powrócił Donald Trump, do pierwszej ligi polityki w Niemczech dostało się AfD, a Zjednoczenie Narodowe we Francji cały czas zagraża panowaniu republikańskiego establishmentu. Tzw. prawicowy populizm ma wiele twarzy i lokalnych wariantów, do ich wspólnych mianowników należy jednak m.in. sprzeciw wobec zielonej transformacji i „troski o planetę”. Mamy poszlaki, by sądzić, że jednoznaczne potępienie polityki klimatycznej odegrało również rolę w wyborczym wyścigu w Polsce. Dotyczące tego sygnały pojawiają się nie od dziś i dla wszystkich zwolenników prośrodowiskowych zmian powinny zadziałać alarmująco — być może dla transformacyjnego projektu wybija właśnie ostatni dzwonek.

  • W kampanii wyborczej Karola Nawrockiego, podobnie jak w całym nurcie prawicowego populizmu, znaczenie miała również krytyka polityki klimatycznej i zapowiedzi odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu
  • Pokazują to m.in. wyniki głosowań w regionach węglowych, których przyszłość wskutek dekarbonizacji jest dziś niepewna
  • Społeczne obawy wokół utraty miejsc pracy czy wzrostu kosztów życia wskutek polityki klimatycznej są rzeczywiste i niepozbawione podstaw. Nie można sprowadzać ich do wpływu dezinformacji czy denializmu klimatycznego
  • Zielona transformacja musi się zmienić — stać się nieco mniej ekspercka, a bardziej ludzka
  • W przeciwnym wypadku grozi nam całkowite zanegowanie wszelkich wysiłków na rzecz klimatu i przyrody, co być może częściowo zdradza dzisiejszy wynik wyborów prezydenckich

Co łączy Turów i Łęczną?

Według danych Państwowej Komisji Wyborczej, w położonym w województwie łódzkim powiecie bełchatowskim Karol Nawrocki zdobył 67,86 proc. głosów, przy 32,14 proc. Rafała Trzaskowskiego. Jeszcze większym zwycięstwem prezes Instytut Pamięci Narodowej może cieszyć się kilkaset kilometrów na wschód od Bełchatowa, czyli w powiecie łęczyńskim na Lubelszczyźnie, gdzie jego przewaga nad prezydentem Warszawy urosła do 73,48 proc.

Przenieśmy się teraz na południe i południowy zachód, biorąc pod lupę kolejne dwa powiaty. Wygrane Karola Nawrockiego nie są tam aż tak spektakularne, ale również widoczne, zwłaszcza w drugim przypadku — w powiecie zgorzeleckim, położonym na rubieżach Dolnego Śląska, zdobył 50,2 proc., podczas gdy dwa województwa dalej, w powiecie rybnickim na Górnym Śląsku osiągnął wynik na poziomie 62,22 proc.

Co poza sukcesem Gdańszczanina łączy wszystkie te miejsca? Problemy i wyzwania związane z transformacją energetyczną i zastępowaniem emisyjnego węgla czystymi (choć nie tylko) źródłami energii. Problemy, a razem z nimi wszystkie obawy, lęki albo poczucie złości, które kumulują się w odrzuceniu „ekoterrorystów” czy „klimatyzmu” i właśnie znalazły swój demokratyczny wyraz.

Elektrownia na węgiel brunatny w Bełchatowie będzie wygaszana od 2030 r., a według słów Jacka Kaczorowskiego, prezesa zarządzającej nią spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, do końca tego procesu miejsca pracy może stracić nawet 18 tys. osób. W Łęcznej znajduje się z kolei kopalnia węgla kamiennego Lubelski Węgiel „Bogdanka”, której załoga w tym i ubiegłym roku protestowała w obronie zakładu, któremu miała zagrażać polityka stawiającego na OZE większościowego udziałowca, czyli Enei.

O położonym niedaleko Zgorzelca Turowie cała Polska usłyszała w kontekście transgranicznego sporu z Czechami o wpływ kopalni na miejscowe stosunki wodne; pracownicy kompleksu żyją w niepewności odmierzanej kolejnymi wyrokami sądowymi w sprawie przedłużenia koncesji na wydobycie i związanej z tym perspektywy zamknięcia. Rybnik z kolei w 2024 r. stał się areną sprzeciwu wobec planów zamknięcia bloków węglowych w miejscowej elektrowni, która — ze szkodą dla miejsc pracy — przestawia się na bardziej elastyczne i zdolne do współpracy z OZE źródła gazowe.

Dorzućmy do tej układanki strajkujących rolników, którzy środowiskowe wymogi Wspólnej Polityki Rolnej uznali za biurokratyczny ciężar obliczony na zniszczenie polskiej wsi, a obrazek stanie się pełniejszy; zielona transformacja budzi opór. Co gorsze, w niemałym stopniu zrozumiały.

Pułapki dezinformacji

Mało pojęć w ostatnich latach zrobiło tak zawrotną karierę, jak „dezinformacja”. Upodobali je sobie również przedstawiciele i przedstawicielki tzw. bańki klimatycznej, tj. środowiska działaczy i ekspertów aktywnych w organizacjach pozarządowych i think-thankach opowiadających się za zieloną transformacją, ale i np. w branży OZE. Obserwując dyskusje toczone w mediach społecznościowych, panelach dyskusyjnych czy seminariach, można niekiedy odnieść wrażenie, że szerzenie kłamliwych pogłosek o unijnych dyrektywach i konsekwencjach dekarbonizacji dla zwykłych ludzi jest właściwie jedynym poważniejszym problemem, który można rozwiązać penalizowaniem kłamstw i dobrą „komunikacją”. Niestety — byłoby dobrze, gdyby nasze transformacyjne kłopoty ograniczały się wyłącznie do tego.

Zjawisko fake newsów, farm trolli i manipulowania opinią publiczną zwłaszcza przez zewnętrzne i wrogie Europie ośrodki (nie trzeba chyba dodawać jakiego pochodzenia) jest niewątpliwie realne i należy budować na nie kompleksową odporność. Problematycznych faktów na temat transformacji jest niestety więcej i mają one jak najbardziej rzeczywisty charakter.

Zagrożenie pauperyzacją regionów węglowych czy upadkiem europejskiego przemysłu wskutek wysokich cen energii nie zostało wymyślone na Kremlu (choć oczywiście ten będzie je zręcznie wykorzystywał dla własnych potrzeb). Podobnie sprostanie tzw. normom dobrej kultury rolnej zgodnej z ochroną środowiska, które jest warunkiem otrzymywania dopłat, może być autentycznie trudne i narażać rolników, i tak działających w trudnym otoczeniu rynkowym, na niemożliwe do udźwignięcia koszty.

Nie zostawiać nikogo z tyłu — czy aby na pewno?

Spójrzmy jeszcze szerzej — większość z nas nie pracuje ani w górnictwie, ani w rolnictwie, niemal wszyscy jednak musimy się czymś poruszać i, jeśli nie mamy dostępu do sieci ciepłowniczej, ogrzewać czymś domy. Skutki wprowadzenia systemu ETS2, który obejmie opłatami za emisje transport indywidualny oraz budynki, dla wielu gospodarstw domowych będą w oczywisty sposób dewastujące i przyznają to również eksperci popierający to rozwiązanie.

Według raportu Wandy Buk i Marcina Izdebskiego „Analiza wpływu ETS2 na koszty życia Polaków”, po wejściu w życie opłat dodatkowy roczny koszt netto ogrzania stumetrowego domu węglem w 2027 r. wzrośnie o 1039 zł. Dwa lata później ma być to już 1905 zł. Zdrożeją też gaz czy benzyna. Przy takich perspektywach – i środkach na osłony czy wymianę źródeł ciepła albo rozwój zeroemisyjnego transportu, o których wiadomo, że niemal na pewno nie pokryją wszystkich potrzeb – trudno się dziwić, że opowieści o antyludzkich, ekologicznych doktrynerach z Brukseli, którzy chcą zniszczyć naszą gospodarkę i wpędzić nas w biedę, padają na podatny grunt. Sama komunikacja i przekonywanie o długoterminowych korzyściach — lepiej ocieplonych domach czy lepszej jakości powietrza — sprawy nie załatwi.

Na deklaratywnym poziomie Unia Europejska ma świadomość tych problemów — jedna z oficjalnych zasad zielonej transformacji brzmi leave no one behind (nie zostawiać nikogo w tyle). Jedną kwestią jest jednak skromny i niewystarczający poziom rekompensat czy wydatków na inwestycje — zarówno całych zakładów i przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych — a drugą hermetyczny, suchy i niezrozumiały charakter proponowanych programów.

„Komitety monitorujące”, „obszary NUTS3” i „zasada DNSH”, jakkolwiek pewnie niezbędne w ramach technicznego opisu, nie zastąpią rzeczywistej oferty, która przekona ludzi, że odejście od paliw kopalnych nie pogorszy, ale poprawi jakość ich życia. Transformacja nie może być przedsięwzięciem wyłącznie — albo niemal wyłącznie — biznesowo-grantowym. Musi zawierać konkret, który będzie w stanie przekonać mieszkańców Bełchatowa, Bogatyni, Łęcznej i Rybnika, być odpowiednio opowiedziana i, może przede wszystkim, traktować ludzi podmiotowo. Jaką mamy alternatywę? Dalszy wzrost popularności postaw odrzucających cały ekologiczny „pakiet”, wzmacnianie denializmu klimatycznego i dalsze pchanie świata w przepaść, za którą dzisiejsze dylematy okażą się niewinnym wspomnieniem.

Zamiast odrzucać — przemyśleć

Karol Nawrocki, prąc do Pałacu Prezydenckiego, wielokrotnie zapowiadał „odrzucenie Zielonego Ładu” i ogłoszenie w tej sprawie referendum. Taką formułkę oczywiście należy wyśmiać jako demagogiczną bzdurę — Europejski Zielony Ład to kilkadziesiąt osobnych aktów prawnych czy dokumentów strategicznych, które dotyczą tak różnych obszarów jak odbudowa zasobów przyrodniczych, gospodarka cyrkularna, produkcja zielonych technologii czy wdrażanie efektywności energetycznej.

Niektóre z tych propozycji mają głęboki sens i mogą przynieść praktycznie same korzyści (kto nie chciałby móc naprawiać popsute przedmioty, zamiast od razu je wyrzucać albo mieć wokół siebie więcej zieleni?), inne, co próbowałem wykazać, wiążą się z poważnymi skutkami ubocznymi i kosztami, o których sprawiedliwym ponoszeniu trzeba uczciwie rozmawiać.

Jeśli jednak naprawdę zależy nam na zrównoważonym świecie, w którym wszyscy zmieścimy się w nieprzekraczalnych granicach planetarnych, nie mamy innego wyjścia. W przeciwnym wypadku całą sprawę zmiecie z planszy coś tak prozaicznego, jak demokracja – o czym być może powoli się przekonujemy. Banałem będzie stwierdzenie, że gotowe recepty nie istnieją i trzeba zacząć o nich myśleć — warunkiem wstępnym jest jednak konfrontacja z realnym wyzwaniem. Takim, którego nie można sprowadzić wyłącznie do dezinformacji, ruskich trolli i niewłaściwej strategii komunikacyjnej.

Więcej postów

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*