
Do rytuałów towarzyszących każdym wyborom, nie tylko zresztą w Polsce, należy narzekanie na sondaże przedwyborcze. Celuje w tym malkontenctwie zwykle strona niezadowolona z prognozowanych wyników, ale i strona teoretycznie przez wskazania sondażowe faworyzowana też zwykle czuje się w obowiązku od tych przewidywań dystansować. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że faktycznie, w czasach przed rozpowszechnieniem się telefonów komórkowych, błędy we wskazaniach sondażowych bywały bardzo duże. Współcześnie jednak zwykle te utyskiwania są jednak bezzasadne, bo, po uwzględnieniu oczywiście nieusuwalnego błędu statystycznego, współczesne sondaże przewidują wyniki wyborcze dość trafnie.
Zwykle nie oznacza jednak, że zawsze. Do takich wyjątków, kiedy prognozy sondażowe rozjechały się drastycznie z faktycznymi preferencjami elektoratu, należą też ostatnie wybory prezydenckie w Polsce z maja 2025 roku. Na poniższym wykresie pokazano średnią z ostatnich sondaży przeprowadzonych w maju tegoż roku, sondaż exit poll z samego dnia wyborów oraz faktyczne wyniki kilku wybranych kandydatów w tych wyborach. Zakres błędu sondażowego pokazano dla poziomu ufności 80%, czyli istnieje 20% prawdopodobieństwo, że faktyczny błąd będzie wyższy niż ten pokazany na wykresie.
Gołym okiem widać, że – przynajmniej dla niektórych kandydatów – różnice pomiędzy prognozami sondażowymi z maja a faktycznymi wynikami wyborczymi, również z maja, są większe, niż to by tylko wynikało z losowego błędu pomiaru. W tabelce podano prawdopodobieństwa, że ta, widoczna na wykresie, różnica wynika tylko z przypadkowego rozrzutu pomiarowego.
Zgodnie z regułami statystyki musimy zatem uznać, że faktycznie notowania sondażowe tych czworga kandydatów były ewidentnie przekłamane. Zanim jednak wyśmiejemy głupotę firm sondażowych albo wręcz przypiszemy im celową manipulację danymi, to zwróćmy uwagę na wynik exit pool, który z kolei praktycznie pokrywa się z faktycznym wynikiem wyborczym. A przecież to też sondaż, tylko w odróżnieniu od poprzednich został przeprowadzony nie na osobach wylosowanych z ogółu uprawnionych do głosowania, ale na tych, którzy faktycznie na wybory poszli i w nich zagłosowali. Jak widać, nie są to populacje statystycznie tożsame. Mobilizacja wyborcza elektoratów Brauna, Mentzena i Nawrockiego musiała być znacznie wyższa niż przeciętna dla wszystkich kandydatów, a mobilizacja elektoratu pani Biejat przeciwnie – niższa. Za chwilę się przekonamy, że to nie był przypadek.
Skąd się to bierze?
Do jakich grup społecznych należeli wyborcy poszczególnych kandydatów? Firmy sondażowe próbują zwykle odpowiedzieć i na to pytanie. W przeciwieństwie jednak do prognozy samych wyników, które są zwykle – choć jak wykazaliśmy wyżej, nie zawsze – dość trafnie estymowane, próba sondażowego odgadnięcia, kim ci wyborcy są, jaki jest ich wiek, wykształcenie czy zarobki, już kompletnie nie zasługuje na zaufanie. Z każdym kolejnym pytaniem sondażowym błąd oszacowania narasta bowiem wykładniczo. Nie tylko sam błąd statystyczny, wynikający ze stopniowego zawężania się ankietowanej populacji – z tysiąca wylosowanych do badania osób zwolenników np. Brauna będzie ok. 60, co już absolutnie nie jest jakąś miarodajną statystycznie próbą – ale i ludzki. Ankietowani wcale na szczegółowe opowiadanie ankieterom o sobie i swoim życiu nie mają ochoty, a decydują się na to jedynie jednostki szczególnie zmotywowane, dalekie jednak od reprezentatywności, dodatkowo kręcąc i oszukując, usiłując przedstawić się w jak najlepszym świetle, zawyżając np. swój poziom wykształcenia etc.
Świadom tych ograniczeń autor niniejszego eseju wypracował jakiś czas temu alternatywną metodologię badania elektoratów, opartą nie na niepewnych i złudnych ankietach czy werbalnych deklaracjach, ale na tym, jak faktycznie wyborcy w danych wyborach zagłosowali, a dodatkowo, jak ich dzieci zdały ostatni, przed danymi wyborami, egzamin ósmoklasisty. Ta ostatnia metryka, choćby ze względu na fakt, że dzieci kończące podstawówkę w wyborach nie głosują, może się wydawać dziwaczna, ale w rzeczywistości jest bardzo dobrze skorelowana z wynikami wyborczymi, co świadczy o tym, że wpływ rodziców i ich poglądów, także politycznych, na przygotowanie ich progenitury do tego egzaminu jest bardzo silny, co zresztą chyba każdy rodzic, który miał już okazję przez ten proces przechodzić, może potwierdzić.
Bezpieczne związki
Zbadamy zatem teraz korelację pomiędzy ilością głosów oddanych w danej gminie na poszczególnych kandydatów a następującymi zmiennymi:
- Wielkością gminy;
- Odsetkiem głosów oddanych przez pełnomocników, co jest wskaźnikiem wieku wyborców – im ten odsetek jest wyższy, tym są oni starsi;
- Odsetkiem głosów oddanych na podstawie zaświadczeń o prawie do głosowania, co pokazuje poziom zamożności danego elektoratu;
- Frekwencją – im wyższa jest ona w danej gminie, tym wyższy jest poziom zaangażowania jej mieszkańców w sprawy publiczne oraz ich stopień uświadomienia obywatelskiego;
- Odsetkiem głosów nieważnych – im więcej jest gdzieś osób niepotrafiących prawidłowo oddać głosu w wyborach, tym niższy jest tam średni poziom inteligencji;
- Wynikiem egzaminu z języka polskiego, co pokazuje poziom przywiązania zdających, czy właściwie ich rodziców, do polskiej tradycji, kultury i historii, wyrażonej w literaturze;
- Wynikiem z matematyki, który jest proporcjonalny do poziomu zaangażowania naukowego, szacunku dla jej osiągnięć oraz zdolności do abstrakcyjnego, logicznego myślenia, czyli ponownie inteligencji;
- Wynikiem z angielskiego, który odzwierciedla chęć uczestnictwa w globalnej gospodarce, w tym światowej wymianie usług i towarów, oraz stosunek do globalizacji i miejsca Polski w tym procesie.
Korelacje te widoczne są na drugim wykresie. Pokazano na nim tylko korelacje statystycznie istotne, dla których prawdopodobieństwo przypadkowego wystąpienia jest mniejsze niż 1%. Ponownie należy przypomnieć, że korelacje te nie pokazują cech samych kandydatów w wyborach, tylko cechy ich elektoratów.
Możemy się teraz przekonać, że wyborcy Nawrockiego, Mentzena i Brauna mają ze sobą dużo więcej wspólnego niż tylko to, że zgodnie zostali przez sondaże niedoszacowani. Pochodzą oni (wyborcy, nie kandydaci) z małych miejscowości (ujemna korelacja z wielkością), są niezamożni (ujemna korelacja z zaświadczeniami), mają ujemną korelację z frekwencją oraz, mając ujemną korelację z językiem angielskim, chcą się izolować od nowoczesnej gospodarki globalnej. To jest, jak ją kiedyś nazwał Jarosław Kaczyński, „Polska socjalna”. Naturalnie oprócz podobieństw są i między nimi pewne różnice. Na Nawrockiego i Brauna głosował elektorat najstarszy – obaj mają dodatnią korelację z pełnomocnikami, podczas gdy Mentzena poparli raczej ludzie w średnim wieku. Nawrocki i Braun, choć ten ostatni ledwo, ledwo, mają też dodatnią korelację z polskim, podczas gdy elektorat Mentzena jest na uroki polszczyzny obojętny.
Co to jest Polska liberalna?
Przeciwieństwem Polski socjalnej jest, również tak nazwana przez Kaczyńskiego, Polska liberalna, która zagłosowała na Trzaskowskiego, Hołownię, Biejat, Zandberga, Senyszyn, a nawet na Stanowskiego. Elektorat ten pochodzi z dużych miejscowości, ceni globalizację (wszyscy mają dodatnią korelację z angielskim) oraz jest – także ci, którzy zagłosowali na wywodzącą się jeszcze z PZPR skamieniałość, jaką jest Senyszyn – młody i zamożny, o czym świadczy ujemna korelacja z pełnomocnikami i dodatnia z zaświadczeniami. Znacznie bardziej od Polski socjalnej interesuje się też Polska liberalna polityką – ma dodatnią korelację z frekwencją. Zróżnicowanie w obrębie tej grupy jest też znacznie większe niż w Polsce socjalnej. Są to w ogóle pierwsze analizowane przez niżej podpisanego wybory, w których ta strona polityczna ma tak głupich zwolenników. Konkretnie dotyczy to Biejat, na którą wyraźnie głosowali ludzie o nienachalnej inteligencji – występuje tu dodatnia korelacja z głosami nieważnymi, za to ujemna z matematyką. Przeciwieństwem Biejat jest Zandberg, który ma z kolei najwyższą, ze wszystkich startujących, korelację z matematyką, za to najniższą z głosami nieważnymi. Wbrew zatem temu, czego można by intuicyjnie oczekiwać, wyborcy Biejat i wyborcy Zandberga to są dwie bardzo różniące się od siebie grupy. Różniące się znacznie bardziej niż wyborcy Mentzena i Brauna, a nawet i Nawrockiego. Oprócz rozumu dzieli ich też stosunek do języka polskiego, do którego elektorat Biejat, tak samo jak i Trzaskowskiego, mając ujemną z polskim korelację, demonstruje pogardę, natomiast wyborcy Zandberga na odwrót – polskość sobie cenią.
Elektorat każdego ze startujących w tych wyborach kandydatów można zatem scharakteryzować za pomocą ośmiu cech. Tworzą one swoistą ośmiowymiarową przestrzeń fazową, w której punktami są poszczególne grupy wyborców. Chociaż nie da się pokazać w naszym świecie przestrzeni ośmiowymiarowej, to można pokazać jej rzut na dwa wymiary, obliczony w sposób mający jak najdokładniej odwzorować odległości pomiędzy grupami wyborców. Pokazano go na trzecim wykresie. Wielkość kół jest proporcjonalna do wielkości uzyskanej przez danych kandydatów poparcia wyborczego. Kierunek i wartość osi są umowne. Liczy się tylko wzajemna odległość pomiędzy kołami – elektoratami.
Widać na wykresie podział na Polskę socjalną (Nawrocki, Mentzen, Braun) i liberalną (Trzaskowski, Hołownia, ale i Stanowski, a na upartego nawet Jakubiak), a przy tym większe zróżnicowanie w obrębie tej drugiej grupy.
Zakładając, że przepływy wyborcze od odpadłych już z rywalizacji kandydatów do Nawrockiego i Trzaskowskiego, którzy zmierzą się w drugiej turze, będą proporcjonalne do odległości, jakie dzielą dane elektoraty w tej przestrzeni fazowej, i mnożąc te proporcje przez wielkość poparcia z pierwszej tury, można, na podstawie tego modelu, przewidzieć wynik drugiej tury, którego piszący te słowa w tym momencie jeszcze nie zna. Wynik ten to 51%:49% dla Nawrockiego. Oczywiście obliczono go przy trzech ważnych założeniach:
- Wszyscy głosujący w pierwszej turze zagłosują też w drugiej;
- Nikt z nich nie zmieni poglądów pomiędzy turami;
- Nie pojawią się głosować w drugiej turze żadne zauważalne grupy, które nie głosowały w turze pierwszej.
W praktyce założenia te będą jednak trudne do spełnienia, zatem i wynik drugiej tury pozostaje w tym momencie sprawą otwartą.
Nie należy się też spodziewać jakichś zauważalnych przepływów pomiędzy Polską socjalną i liberalną. Wszyscy ci, którzy w polskiej polityce usiłowali się kiedykolwiek pozycjonować jako „trzecia siła” – w tych wyborach był to Stanowski – jeżeli w ogóle nie zniknęli z politycznego horyzontu, to wylądowali ostatecznie w jednym z tych dwóch obozów. Dotyczy to też oczywiście dawnego środowiska UPR i partii „Korwin”, a obecnie Konfederacji. Autor niniejszej analizy przez wiele lat czynił publicystyczne wysiłki, aby popchnąć to środowisko w kierunku przejęcia pozycji lidera strony liberalnej, pozycji, którą obecnie dzierży KO Donalda Tuska. Starania te zakończyły się jednak fiaskiem i Konfederacja obecnie jest już, jak widać na załączonych wykresach, częścią Polski socjalnej. W tej sytuacji musi ona bezpośrednio walczyć z PiS o dominację po tej stronie, podobnie jak po stronie liberalnej rywalizują ze sobą KO, dwa odłamy lewicy oraz Szymon Hołownia, który z tymi wyborami definitywnie już tę rywalizację przegrał. Wchodzenie w koalicję z hegemonem danej strony politycznej jest bowiem prostą drogą do wchłonięcia takich „przystawek” przez lidera, co w przeszłości PO/KO i PiS wiele razy czyniły. Wyborcy przestają bowiem zauważać różnice pomiędzy członkami takiej koalicji i automatycznie przenoszą swoje poparcie na najsilniejszego jej członka. Zrozumiał tę prawidłowość Adrian Zandberg i z koalicji z KO się wycofał, budując, także w tych wyborach, własną niezależną pozycję po tej stronie politycznej i zachowując tym samym potencjał do przyszłego przejęcia w niej przywództwa. Jeżeli mu się to uda, to zmieni charakter tej części polskiej sceny politycznej z bardziej liberalnej na bardziej lewicową, zgodnie ze swoimi preferencjami.
To samo po stronie socjalnej powinna czynić Konfederacja. Wejście w ewentualną koalicję z PiS-em oznaczać dla niej będzie bowiem to samo co kiedyś dla Leppera czy Gowina, a teraz dla Hołowni: utratę poparcia wyborczego, marginalizację i wypadnięcie z polityki na dobre. Zwłaszcza że PiS swoje przystawki traktuje znacznie bardziej bezwzględnie i brutalnie niż KO swoje, posuwając się wręcz do bezpośredniej, nawet metodami policyjnymi, eliminacji ich liderów, jak to miało miejsce z Lepperem. Postępując konsekwentnie, skoro już KWIN znalazła się w tym samym miejscu politycznej przestrzeni fazowej co PIS, to musi wyeliminować PiS z polityki i przejąć jego poparcie wyborcze. Inaczej PiS przejmie Konfederację. Albo-albo. Nieuniknioną konsekwencją tego kroku jest jednak to, że przejmując rolę PiS, sama Konfederacja staje się PiS-em. Ale może jednak być przynajmniej PiS-em choćby tylko nieco bardziej wolnorynkowym, praworządnym i szanującym własność prywatną niż PiS dotychczasowy.
Źródło: nczas.info
Dodaj komentarz