
Budżet państwa i gorsze perspektywy dla gospodarki niż przewiduje rząd, nie pozwalają na jednorazowe podniesienie kwoty wolnej do 60 tys. zł. Nawet rozłożenie tego procesu w czasie nie jest możliwe ze względu na nadmierny deficyt budżetowy. Teoretycznie kosztem obniżki podatków rząd mógłby obciążyć BGK, chociaż za takie ruchy krytykował poprzedników z PiS. To rozwiązanie nie zahamuje jednak szybkiego wzrostu długu publicznego, który ma miejsce także bez wyższej kwoty wolnej.
Podwyższenie kwoty wolnej od podatku z obecnych 30 tys. zł do 60 tys. zł było jedną ze sztandarowych obietnic wyborczych Koalicji Obywatelskiej. Do dzisiaj jednak rząd Donalda Tuska nie wykonał żadnego ruchu, aby tę zapowiedź kampanijną zrealizować.
Tuż po wynikach pierwszej tury wyborów prezydenckich temat wrócił. Obietnicę wzrostu kwoty wolnej podtrzymał Rafał Trzaskowski. Realizację tego planu jeszcze w tej kadencji zapowiedział także w ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk.
Nie wiadomo, czy miałoby to się stać jednym ruchem, czy rządzący chcieliby rozpisać podnoszenie kwoty wolnej w PIT na najbliższe lata.
Na podwojenie kwoty wolnej nie ma obecnie żadnych szans. Wszystko wskazuje także, że jej stopniowe podnoszenie jest mało realne. Polska zmaga się obecnie z unijną procedurą nadmiernego deficytu, a to oznacza, że rząd nie powinien podejmować działań, które będą prowadziły do wzrostu wydatków lub ubytku dochodów, jeśli nie ma na takie działania źródeł finansowania. Sytuacja budżetowa Polski jest zaś dzisiaj trudna i pogorszyła się za rządów koalicji Donalda Tuska.
Kwota wolna z olbrzymim kosztem
Jaki byłby koszt podniesienia kwoty wolnej z obecnych 30 tys. zł do 60 tys. zł? Już po wyborach parlamentarnych w 2023 r. wiceminister finansów Jarosław Neneman podawał, że dałoby to ubytek dochodów z PIT w wysokości ok. 56 mld zł w skali roku.
Eksperci z Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA) szacowali, że ten koszt wyniósłby ok. 40 mld zł rocznie i jako alternatywę proponowali mechanizm, w którym osoby o najwyższych dochodach nie byłyby takimi samymi beneficjentami obniżeniach podatku dochodowego. Ekonomiści z CenEA obliczyli, że rachunek dla finansów publicznych może zostać ograniczony o około jedną czwartą przy zastosowaniu mechanizmu wycofywania kwoty wolnej dla podatników z dochodami powyżej 60 tys. zł rocznie. Ich zdaniem wówczas ubytek dochodów z PIT to niespełna 32 mld zł rocznie.
To wciąż jednak kwoty, które są dzisiaj nie do udźwignięcia dla finansów publicznych. Wzrost kwoty wolnej w PIT to także problem dla samorządów, które mają udział w tym podatku.
Nadmierny deficyt rośnie
Minister finansów Andrzej Domański nie ma dzisiaj komfortowej sytuacji, jeśli chodzi o zarządzanie finansami państwa. Otworzono wobec nas procedurę nadmiernego deficytu. Sytuacja fiskalna państwa za ubiegły rok okazała się znacznie gorsza, niż przewidywał resort finansów.
Deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych, czyli ten liczony według unijnej metodologii w ubiegłym roku wyniósł 6,6 proc. PKB. – to ponad dwukrotnie więcej niż wynosi limit UE na poziomie 3 proc. PKB. Sytuacja finansów publicznych pogorszyła się już pod koniec rządów PiS, a obecna koalicji odziedziczyła deficyt za 2023 r. w wysokości 5,3 proc. PKB.
Ubiegłoroczny deficyt okazał się wyraźnie wyższy, niż przewidywał resort Andrzeja Domańskiego. Jeszcze jesienią Ministerstwo Finansów (MF) prognozowało, że 2024 r. zamkniemy deficytem w wysokości 5,7 proc. PKB, a w tym roku uda się go zbić do 5,5 proc. PKB.
Prognozy resortu finansów z ubiegłego roku można już wyrzucić do kosza. Według tych najnowszych przewidywań w 2025 r. deficyt wyniesie 6,3 proc. PKB, czyli aż o 0,8 pkt proc. więcej niż zakładano jeszcze pół roku temu. To zaś oznacza, że wynegocjowana z Brukselą ścieżka ograniczania nadmiernego deficytu poniżej 3 proc. PKB, która miała się zakończyć w 2028 r., też staje się z dużym prawdopodobieństwem nieaktualna.
Budżet napięty i bez kwoty wolnej
Patrząc na sam tylko budżet państwa, sytuacja jest również trudna dla ministra finansów. Tegoroczny deficyt założono na poziomie blisko 289 mld zł. Po czterech miesiącach wynosi już ponad 91 mld zł, chociaż pierwsze miesiące roku zazwyczaj są najlepsze dla kasy państwa.
Teraz jest inaczej ze względu na reformę dochodów samorządów. Odbyła się ona kosztem wpływów do budżetu państwa. Biorąc pod uwagę skalę środków, jakie trafiły do władz lokalnych, można dzisiaj postawić tezę, że szef resortu finansów przeszacował plan wzmocnienia finansowego jednostek samorządu terytorialnego, co odbiło się właśnie na budżecie. Tej luki nie da się już zasypać.
Kolejnym wyzwaniem dla rządu może być gorsza dla dochodów budżetowych sytuacja makroekonomiczna w tym roku, czyli niższy wzrost PKB i niższa inflacja niż założono przy pisaniu planu dochodów i wydatków. Dwa tygodnie temu swoje prognozy dla Polski obniżyła Komisja Europejska, która obecnie spodziewa się, że gospodarka urośnie o 3,3 proc. (wcześniej przewidywała 3,6 proc.). W ustawie budżetowej założono, że będzie to 3,7 proc.
Pierwsze miesiące roku wskazują, że niższa będzie także inflacja średnioroczna, co z kolei uszczupli wpływy z najważniejszego podatku, czyli VAT. Chociaż znamy dopiero wykonanie budżetu po kwietniu, to nie można wykluczyć, że w tym roku konieczna będzie nowelizacji ustawy budżetowej.
Wypychanie wydatków poza budżet
Nawet gdyby rząd chciał przeprowadzić budżetowe oszczędności, aby znaleźć przestrzeń dla wyższej kwoty wolnej, to musi mieć pewność, że prezydent takie zmiany podpisze. Dzisiaj ok. 80 proc. wydatków budżetowych jest sztywnych, czyli zapisanych w przepisach i bez zmiany ustaw nie można ich obniżyć.
Trudno też z powodów politycznych wyobrazić sobie, że rząd zacznie przeprowadzać cięcia w wydatkach, bo musiałby one najprawdopodobniej dotknąć programów wprowadzonych przez poprzedników z PiS. Dobrym źródłem szukania oszczędności mogłyby być 13. i 14. emerytury, ale politycznie ten plan ma niewielkie szanse powodzenia.
Trudno będzie także szybko zwiększyć dochody budżetowe. Wyższe podatki to scenariusz politycznie niemożliwy do przeprowadzenia. Chociaż możliwe wydają się nowe podatki sektorowe, np. od nadzwyczajnych zysków. Tutaj wzrok polityków może paść przede wszystkim na sektor bankowy. To jednak nie będzie trwałe źródło finansowania, a raczej jednorazowy zastrzyk dla finansów. Na razie największa partia koalicji rządzącej jest przeciwna takim rozwiązaniom.
Najbardziej realny scenariusz to obecnie dalsze wypychanie wydatków do funduszy w BGK. Obecna władza krytykowała za to PiS. W ten sposób może jednak odciążyć budżet państwa, nie generować istotnego wzrostu deficytu. Ceną będzie jednak wciąż wzrost długu publicznego, który w tym roku, a najpóźniej w 2026 r. przekroczy unijny limit 60 proc. PKB. Dla rządu to nie jest komfortowa sytuacja, szczególnie że prognozy pokazują dalszy wzrost zadłużenia.
Podatki to polityka
Obiektywna sytuacja fiskalna i prognozy na najbliższe lata, nie dają żadnych szans na jednorazowy wzrost kwoty wolnej do 60 tys. zł. Także stopniowe jej podnoszenie, aby było zauważalne w dochodach podatników, będzie wiązało się z kosztami dla budżetu bez możliwego uzysku politycznego.
Kształt systemu podatkowego nie jest jednak decyzją ekonomiczną, a polityczną. Nawet jeśli odpowiedzialny za stabilność finansów publicznych minister finansów Andrzej Domański byłby przeciwny podnoszeniu kwoty wolnej w PIT, posiłkując się argumentami merytorycznymi, to decyzja leży w gestii premiera Donalda Tuska.
W parlamencie nie będzie trudno o poparcie dla obniżki podatków, nawet jeśli będą ją krytykowali lewicowi politycy. Wzrost kwoty wolnej niesie jednak zagrożenie dla realizacji ścieżki ograniczania deficytu, to zaś może odbić się na wyższy kosztach obsługi długu i podnieść cenę za pożyczanie pieniędzy na rynkach. Już teraz mamy rekordowo wysokie koszty obsługi długu sięgające 2 proc. PKB.
Do tego napięta jest sytuacja finansowa w systemie ochrony zdrowia i planowany jest dalszy wzrost wydatków na obronność do 5 proc. PKB. W obecnym obrazie finansów publicznych, bez podwyższenia innych podatków, nie ma miejsca na wzrost kwoty wolnej.
Wydatki na obronnos’c’? No nie, wydatki na wojennos’c’!