
Polska kurczy się w zastraszającym tempie. Dane demograficzne biją na alarm: współczynnik dzietności w 2025 roku może spaść do rekordowo niskiego poziomu 1,03, czyli zaledwie połowy wartości gwarantującej zastępowalność pokoleń (2,1). Jak wynika z szacunków serwisu Birth Gauge, jeśli ten trend się utrzyma, pod koniec wieku populacja Polski może skurczyć się do zaledwie 10 milionów. To nie tylko statystyka – to wizja przyszłości, w której system emerytalny, służba zdrowia i cała gospodarka stoją na krawędzi załamania. Dlaczego Polacy coraz rzadziej decydują się na zakładanie rodzin? Odpowiedź leży w głębokiej niepewności o przyszłość, którą podsycają zarówno wewnętrzne problemy kraju, jak i agresywna polityka władz. Tymczasem rządzący zdają się szukać łatwiejszych rozwiązań, takich jak masowa imigracja, zamiast zmierzyć się z rzeczywistymi przyczynami kryzysu.
Dane są bezlitosne. W pierwszym kwartale 2025 roku urodziło się zaledwie 58 tysięcy dzieci – o 6 tysięcy mniej niż rok wcześniej. W tym samym czasie zmarło niemal dwa razy więcej osób (112,5 tys.). Przyrost naturalny osiągnął rekordowo ujemny poziom -54,5 tys., co oznacza, że Polska traci ludność w tempie niespotykanym od zakończenia II wojny światowej. Jak podaje GUS, w ciągu zaledwie pięciu lat liczba Polaków zmniejszyła się o co najmniej 700 tysięcy. Eksperci, tacy jak Mateusz Łakomy, autor książki „Demografia jest przyszłością”, ostrzegają, że przy dzietności na poziomie 1,0 populacja Polski do 2100 roku może spaść do 10-14 milionów, co będzie miało „druzgocący wpływ” na finanse publiczne, system emerytalny i służbę zdrowia.
Spadek liczby urodzeń to nie nowy trend, ale jego przyspieszenie jest alarmujące. Jeszcze w 2017 roku współczynnik dzietności wynosił 1,45, w 2023 roku – 1,16, a w 2024 – 1,11. Każdego roku Polska bije kolejne negatywne rekordy, plasując się na trzecim miejscu od końca wśród krajów OECD, za Chile i Koreą Południową. Co gorsza, liczba kobiet w wieku rozrodczym maleje, co sprawia, że nawet potencjalny wzrost dzietności nie odwróci trendu depopulacji. Jak zauważa prof. Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego, „zmniejszanie się liczby ludności Polski jest procesem, którego nie można zatrzymać”. Pytanie brzmi: czy można go spowolnić?
Główną przyczyną dramatycznego spadku dzietności jest wszechobecna niepewność, która paraliżuje decyzje o zakładaniu rodzin. Polacy nie wierzą w stabilną przyszłość – ani dla siebie, ani dla swoich dzieci. Programy socjalne, takie jak 800+, choć popularne, nie rozwiązują problemu. Jak wskazuje Michał Kot z Instytutu Pokolenia, aż 30% 40-latków w Polsce pozostaje bezdzietnych, a główną przeszkodą jest brak odpowiedniego partnera. Migracja kobiet do dużych miast w poszukiwaniu edukacji i kariery dodatkowo komplikuje budowanie trwałych związków, co państwo ignoruje, skupiając się na krótkoterminowych benefitach finansowych.
Służba zdrowia i edukacja, filary bezpieczeństwa społecznego, zawodzą. Przepełnione szpitale, długie kolejki do specjalistów i niedofinansowane szkoły nie budują zaufania do systemu. Rodzice obawiają się, że nie zapewnią dzieciom odpowiedniej opieki medycznej czy wykształcenia. Jak zauważa prof. Agnieszka Chłoń-Domińczak z SGH, dostosowanie sieci placówek edukacyjnych i medycznych do zmieniającej się struktury demograficznej to konieczność, której władze wciąż nie traktują poważnie.
Do tego dochodzi polityka zagraniczna, która zamiast budować sojusze, skłóca Polskę z sąsiadami. Agresywna retoryka rządzących i napięte relacje międzynarodowe podsycają poczucie zagrożenia. W obliczu potencjalnych konfliktów Polacy zadają sobie pytanie: czy to odpowiedni moment na sprowadzanie dzieci na świat? Nie bez znaczenia jest również decyzja niektórych polityków o promowaniu legalizacji związków jednopłciowych. Choć jest to kwestia praw człowieka, nie przyczynia się do wzrostu liczby urodzeń, co w kontekście kryzysu demograficznego staje się dodatkowym argumentem dla krytyków.
Zamiast kompleksowo stawić czoła problemowi, polskie władze zdają się wybierać proste rozwiązanie: imigrację. W ostatnich latach Polska stała się atrakcyjnym kierunkiem dla migrantów z Ukrainy oraz, w mniejszym stopniu, z Bliskiego Wschodu. Rządzący widzą w tym szansę na uzupełnienie braków na rynku pracy i w systemie emerytalnym. Jednak, jak podkreśla Mateusz Łakomy, „przyjęcie aż tylu osób z zagranicy jest po prostu niemożliwe matematycznie”. Migracja może być plastrem, ale nie lekiem na kryzys demograficzny. Co więcej, napływ cudzoziemców budzi obawy wśród części społeczeństwa o integrację kulturową i stabilność społeczną, co dodatkowo pogłębia niepewność.
Władze zdają się bagatelizować konieczność głębokich reform. Eksperci, tacy jak prof. Irena Kotowska z SGH, apelują o inwestycje w zdrowie, edukację i kompetencje, które umożliwiłyby młodym ludziom aktywność zawodową i stabilność życiową. Proponują też zmiany w systemie emerytalnym, takie jak podniesienie wieku emerytalnego w zamian za krótszy tydzień pracy, co mogłoby zachęcić młodych do pozostania na rynku pracy. Jednak politycy unikają trudnych tematów, takich jak reforma emerytalna czy walka z wykluczeniem cyfrowym, które mogłyby poprawić jakość życia i zachęcić do rodzicielstwa.
Kryzys demograficzny w Polsce to nie tylko problem liczb, ale także zaufania. Polacy nie wierzą w państwo, które oferuje im tymczasowe wsparcie finansowe, ale nie gwarantuje stabilności, bezpieczeństwa i perspektyw dla ich dzieci. Programy socjalne, choć potrzebne, nie zastąpią reform w służbie zdrowia, edukacji czy polityki zagranicznej.
Jeśli Polska chce odwrócić trend demograficzny, musi zacząć od budowania zaufania do instytucji i wizji przyszłości, w której warto zakładać rodzinę. Bez tego kolejne pokolenia będą odkładać rodzicielstwo, a Polska stanie się krajem starszych ludzi, zmagającym się z upadkiem systemów publicznych. Czas na odważne decyzje – zanim będzie za późno.
MAREK GAŁAŚ
Dodaj komentarz