Dwa lata po „nuclear exit”. Niemcy popełnili błąd. Dziś powrót do atomu byłby trudny

niezależny dziennik polityczny

Mijają dokładnie dwa lata od wygaszenia ostatnich reaktorów atomowych Isar 2, Emsland oraz Neckarwestheim 2 w Niemczech. Choć wśród przejmujących władzę polityków CDU/CSU nie brakuje zwolenników atomu, powrót do energii jądrowej byłby trudny. „Niemcy popełnili kosztowny błąd” – przekonują eksperci.

Dokładnie 15 kwietnia 2023 roku domknął się trwający od dwóch dekad niemiecki „nuclear exit”. Decyzją rządu kanclerza Olafa Scholza dwa lata temu wygaszone zostały ostatnie trzy elektrownie atomowe: bawarska Isar II, dolnosaksońska Emsland oraz Neckarwestheim II położona w Badenii-Wirtembergii. Ani wojna w Ukrainie, ani kryzys energetyczny, ani protesty i ostrzeżenia ekspertów od energetyki nie zatrzymały ruchów politycznych.

Efekty były widoczne bardzo szybko, bo już w pierwszych dobach konieczny był interwencyjny import energii z Francji. Ubytek 4,3 gigawat (GW) mocy musiały pokryć emisyjne elektrownie węglowe i znacznie droższe elektrownie gazowe. To one dziś stabilizują system oparty na odnawialne źródła energii będących kluczowym elementem niemieckiej drogi transformacji, nazwanej Energiewende.

Ostateczne zamknięcie ostatnich trzech elektrowni odbiło się negatywnie na niemieckiej energetyce i emisjach, wymusiło oparcie się częściowo na węglu i koniec końców znacznie utrudni transformację energetyczną. Trudno zmniejszyć emisje wyłączając stabilne, zeroemisyjne źródło energii – mówi money.pl dr Łukasz Tolak, ekspert Collegium Civitas.

Dr Kamil Lipiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego wylicza, że dziś energia elektryczna wytwarzana w Niemczech jest sześciokrotnie bardziej emisyjna niż we Francji, która korzysta z energetyki jądrowej, a emisje CO2 na mieszkańca są o ponad 70 proc. wyższe niż w Francji. – Ponowne włączenie nawet tylko dwóch niemieckich reaktorów jądrowych, Brokdorf i Emsland, przekładałoby się na możliwy spadek emisji od 4,7 do 10 megaton (Mt) CO2 rocznie i ułatwiłoby realizację ambitnych celów niemieckiej polityki klimatycznej.

Wskrzesić „martwego konia”

W ciągu dwóch lat od odłączenia atomu z miksu energetycznego Niemiec temat nie umarł. Mimo że Olaf Scholz nazwał technologię jądrową „martwym koniem” i nakazał rozpocząć proces demontażu reaktorów, cześć polityków CDU/CSU nie złożyła broni.

Jeszcze na początku kwietnia 2025 r. niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” opublikował dokument opracowany przez członków grupy parlamentarnej Union (CDU/CSU), wzywający do powrotu do energetyki jądrowej.

Zakłada on plan ponownego uruchomienia sześciu zamkniętych elektrowni jądrowych. Nim jednak stałoby się to możliwe, konieczne jest natychmiastowe przerwanie procesu ich demontażu i audytu, na jakim etapie rozbiórki znajduje się każda. Ponadto, jak wskazano w dokumencie, państwo powinno zlecić niezależnym instytucjom badanie, czy ponowne uruchomienie z punktu widzenia technicznego, finansowego i organizacyjnego, jest możliwe.

Co istotne wśród krytyków „nuclear exit” w czasie, kiedy cała Europa wraca do energii z atomu, który ma pomóc w walce z wysokimi kosztami energii, ważne miejsce zajmuje potencjalny przyszły kanclerz i lider CDU Friedrich Merz oraz lider CSU Markus Söder – ten sam który dwa lata temu organizował „atomowy pucz bawarski”. Obaj politycy uważają bowiem wycofywanie energii jądrowej za historyczny błąd Niemiec.

Kłopot w tym, że mimo wygranych wyborów, aby utworzyć stabilny rząd, CDU/CSU zmuszone były wejść w koalicję z SPD, a więc porozumieć się z ugrupowaniem, dla którego era atomowa to już przeszłość. W efekcie temat nawet potencjalnego powrotu do atomu nie znalazł się w umowie koalicyjnej zawartej 9 kwietnia 2025 r.

W koalicji – zarówno w SPD, jak i CDU/CSU – wciąż jest silne przeświadczenie o szkodliwości atomu, budowane od lat 80. XX wieku, również przy pomocy Rosji. Należy pamiętać, że ewentualne ponowne włączenie bloków wymagałoby nowelizacji przepisów jądrowych w Niemczech, to kwestie procedur bezpieczeństwa, pozwoleń na ponowne włączenie, certyfikacja według najnowszych standardów bezpieczeństwa, kwestii przyłączeń do sieci energetycznych itd. To wszystko mogłoby być dla koalicji kosztowne zarówno politycznie, jak i zajmować dużo czasu – pytanie, czy ma to uzasadnienie – ocenia dr Tolak.

Sam Merz w listopadzie ubiegłego roku przyznał na łamach „Die Welt”, że na powrót do atomu może być już za późno. Dodatkowo Markus Krebber, szef energetycznego giganta RWE, przekonywał, że nie ma już personelu, który mógłby pracować w takich elektrowniach, a proces ich demontażu jest zaawansowany.

Autorzy dokumentu, który na początku kwietnia prezentował „Handelsblatt”, z nieufnością podchodzą do argumentów RWE. Jak przekonują, konieczny jest niezależny przegląd, a jeśli ten wykaże, że dalsza eksploatacja jest technicznie możliwa i ekonomicznie opłacalna, „firmy eksploatujące zostaną poproszone o zajęcie stanowiska w tej sprawie”. W razie potrzeby „należy zbadać, w jakim stopniu może to zostać przejęte przez spółkę federalną jako nowego właściciela” – pisze dziennik.

Jak pisał Ośrodek Studiów Wschodnich, jednym z kluczowych problemów niemieckiej polityki energetycznej jest rozbiórka elektrowni jądrowych. Demontaż jednej trwa od 15 do 20 lat ikosztuje, w zależności od wielkości elektrowni, nawet 1 mld euro.

Teoretycznie możliwy jest powrót do ostatnich wyłączonych bloków – pojawiają się takie opinie, ale tak naprawdę nie ma wiarygodnych danych, jaki jest obecnie stan tych instalacji, jak daleko posunięty został proces dezaktywacji i w związku z tym, jakie byłyby faktyczne koszty. Zarówno firmy energetyczne (operatorzy bloków), jak i przemysł, w związku z przyjętymi wcześniej decyzjami politycznymi/kierunkowymi „wygaszały” atomowe kompetencje – techniczne oraz eksperckie, co w ewentualnym procesie powrotu może stanowić jedną z najistotniejszych przeszkód do pokonania – zaznacza dr Tolak.

Kosztowny błąd Niemców

Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) opublikowała 16 stycznia tego roku raport, w którym wprost mówi o renesansie energetyki opartej na atomie. Jak poinformowała, elektrownie jądrowe na koniec 2024 roku wyprodukowały więcej energii niż kiedykolwiek w historii.

Szef IEA Fatih Birol w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zaznaczył, że „wkraczamy w nową erę energetyki jądrowej” i jak podkreślił, Niemcy popełniły ewidentny błąd, rezygnując ze stabilnego źródła energii. W tym czasie ponad 40 krajów podjęło intensywne działania związane z inwestycjami w konwencjonalne elektrownie jądrowe i SMR-y, czyli małe reaktory jądrowe.

– Bez wątpienia był to błąd – ocenia dr Tolak. – Problem w tym, że decyzja była wypadkową długiego procesu społecznego i politycznego, którego w tamtym czasie mimo zdecydowanych protestów części naukowców, ekologów i ekonomistów nie dało się odwrócić – dodaje.

Przypomnijmy: w 2023 r. produkcja energii z atomu stanowiła 5 proc. miksu energetycznego Niemiec. Wcześniej atom zabezpieczał niemal trzecią część energii elektrycznej kraju, a niemieckie spółki były nie tylko producentem, ale również eksporterem technologii jądrowych.

Niemieckie odejście od atomu było błędną decyzją na trzech poziomach: gospodarczym, klimatycznym i politycznym. Gospodarczo rezygnacja z rozwoju, a następnie przedwczesne skracanie eksploatacji bloków jądrowych, przełożyły się na wyższe ceny energii dla niemieckich gospodarstw domowych i na rynku hurtowym w porównaniu z państwami, które zostały przy atomie, jak Francja i Szwecja – zaznacza dr Lipiński.

Jak kosztowne było pozbawienie się atomu? Według wyliczeń zaprezentowanych w 2024 r. przez norweskiego badacza Jana Emblemsvaga z Norwegian University of Science and Technology, wydatki kraju na transformację energetyczną na przestrzeni dwóch dekad sięgają 696 mld euro. Jego zdaniem, gdyby Niemcy pozostały przy atomie, zaoszczędziliby 332 mld euro.

Źródło: money.pl

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*